Przeczytałam w pewnym szacownym tygodniku o światowym trendzie pod nazwą mikro wycieczki. Okazuje się, że wpisujemy się w ten światowy trend, a może nawet jesteśmy jego prekursorami? Niezależnie jednak od wielkiego świata, dla własnej przyjemności i dla mikroprzygody wsiadamy na rowery i ruszamy na zachód.
Majówka mimo obaw zapowiada się przepięknie. Czekam kiedy miasto opustoszeje i wyciszy się, póki co trwa szał zakupów i przygotowań, czas na ewakuację.
Trasa niby znana, wśród przygranicznych pól i wsi, dzisiaj jednak chcemy prawdziwych bezdroży.
Wiosna szaleje w letniej odsłonie, ptaki i żaby okupują polne jeziorka - pamiątkę po ostatnim półroczu.
Miasto przypomina o swoim istnieniu prezentując kolejne panoramy.
W końcu jest. Droga bezdroże, której szukaliśmy. Jest na mapie, wskazuje skrót, w rzeczywistości cudownie malownicza i błotnista - czego chcieć więcej?
Towarzyszy nam majestatyczny żuraw ...
... i widok, którego nie chcemy oglądać.
Niestety za chwilę droga kończy się zaoranym polem, jej dawny ślad widać jedynie w zarośniętej miedzy.
Nie zrażeni wybieramy kolejną polną drogę, a w tle majaczy tajemnica.
Po raz kolejny mapa nas oszukuje i wyprowadza na manowce. Mamy już odrobinę dość, posiłkujemy się więc mapą Google, która bezlitośnie wyprowadza nas na przetarte szlaki.
Przyjemność jazdy i wiatr we włosach - po to również wsiadam na rower.
Satysfakcja z pokonanego wzniesienia i znowu miasto.
Przeszłość przy granicy ma piękne i zaniedbane oblicze. Ale to nasza mała ojczyzna.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz