niedziela, 30 czerwca 2013

A Ty co zrobiłeś dla Szczecina ?

W ostatni czerwcowy piątek przypadają urodziny jednej z najważniejszych postaci w historii Szczecina: architekta, cyklisty i entomologa: Wilhelma Meyer - Schwartau


Dzięki projektowi Kamienice Szczecina możemy uczestniczyć w wydarzeniu odsłonięcia tablicy upamiętniającej miejsce gdzie mieszkał i pracował człowiek, któremu Szczecin zawdzięcza m.in. Wały Chrobrego i założenie Cmentarza Centralnego. 


Przed wejściem do kamienicy czerwony dywan, motyle zamknięte w witrynkach i ukochany przez dzisiejszego bohatera pojazd - rower. Wszystkie eksponaty tworzące dekorację nawiązują do pasji wielkiego architekta, jednocześnie tworzą kwintesencję miasta. Koło rowerowe ze szprychami to przecież nic innego jak mapa jednego ze szczecińskich placów z odchodzącymi promieniście ulicami.


Wśród miejskiego szumu i zgiełku - stoimy przed kamienicą o adresie al. Wojska Polskiego 63 dawna Falkenwalder Strasse 63, tuż przy ostatnim z trzech placów nanizanych na ulicę Piłudskiego - rozgościła się atmosfera w jakiej żył i pracował Wilhelm Meyer.


Uroczysty moment uświetniła muzyka poważna, wszyscy zgromadzeni mogli dowiedzieć się  - lub przypomnieć sobie - znakomitą postać szczecińskiego architekta i przewodniczącego  szczecińskiego stowarzyszenia na rzecz ścieżek rowerowych. W dużej mierze właśnie Meyerowi zawdzięczamy ścieżki rowerowe w naszym mieście - niestety dziś zamienione na parkingi. 


Śpiewająco podsumował życie i działalność Wilhelma Meyera "Tercet motyli" ze Szkół Artystycznych TOP-ART.


Uroczyste i nietypowe odsłonięcie tablicy pamiątkowej wystrzał z motylej armaty i fanfary z dzwonków rowerowych - tak jak życzyłby sobie dzisiejszy bohater.


Po fanfarach koniec miłego spotkania zaakcentowało nawet słońce chowając się za chmury. Na dodatek zaczęło wiać, zwialiśmy i my na zbiórkę przed Masą Krytyczną na pobliskim placu Lotników. 


Za gołębiem i nie tylko gromadzą się rowery i rowerzyści na czerwcową masę krytyczną. Dziś jedziemy przypomnieć miastu o niespełnionej obietnicy wykonania pasa rowerowego na fragmencie ul. Krzywoustego. 


A że zadanie jest banalnie proste i nie wymaga żadnych ciężkich prac pokazała brać rowerowa  malując brakujący pas kredą na asfalcie.


Kierownictwo odmierzyło szerokość pasa, narysowaliśmy strzałki, rowery i co tylko komu przyszło do głowy.


Zabawy było mnóstwo i dla nikogo nie zabrakło kredy.


Efekt przeszedł moje oczekiwania. Jak widać na zdjęciu kierowcy w naturalny sposób potraktowali  nowy pas i po prostu zmieścili się na pozostałej szerokości jezdni. To najlepszy przykład jak niewiele trzeba aby bezboleśnie pogodzić ruch samochodowy i rowerowy.


Udało się kolejny raz pokazać, że rower to jest najlepszy miejski środek lokomocji - hura !


Po masie mała kawa, a że jeszcze mamy ochotę pokręcić jedziemy w kierunku Głębokiego.
W miłym towarzystwie naszej dzielnej Ewy, która już niedługo wyrusza w daleką podróż w szczytnym celu, bierze udział w trzecim rajdzie dla polskich hospicjów organizowanym przez Fundację Babci Aliny. Ewa w ciągu 9 dni przejedzie ponad 1000 km, trenuje więc dzielnie, a nasz mały wypad będzie małą cząstką przygotowań.
Niestety złośliwość rzeczy martwych tudzież rowerowych dętek sprowadza nas na ziemię. Ewa łapie gumę i rozpoczyna się trening ze zmiany dętki. W ferworze walki gubimy zakrętkę od wentyla, a nowa dętka nie posiada takowego wyposażenia. W końcu z pomocą jednej profesjonalnej łyżki i zestawu łyżeczek do herbaty udaje się wymienić dętkę, założyć oponę i dokończyć wycieczkę.


Mijamy urokliwe tereny lasu Arkońskiego i na Głębokim podejmujemy decyzję o powrocie robi się zimno, a przecież jutro też jest dzień.





środa, 26 czerwca 2013

Czasem słońce czasem deszcz


Po upałach temperatura w końcu daje odetchnąć - jedziemy sprawdzić jak wyglądają krzewy dzikich róż, które będziemy pozbawiać owoców po pierwszych przymrozkach.


Wyjeżdżamy z miasta ulicą Okulickiego - droga w kierunku Stobna jest okrutnie dziurawa, a co gorsza systematycznie się wznosi. Na przejeździe kolejowym za Stobnem jesteśmy zziajani i zupełnie mokrzy. Na dodatek zaczyna się chmurzyć.


W oddali widać już ulewę, chmury nadchodzą z południa my zmierzamy na zachód z nadzieją, że unikniemy prysznica.


Inspekcja krzewów przebiegła pomyślnie - zawiązki pęcznieją będzie co zbierać. Przekraczamy granicę "w szczerym polu" i przez wąski mostek wjeżdżamy na teren zachodnich sąsiadów. W oddali promienie słońca odbija szachulcowa wieża kościoła w Schwennenz.


A za mostkiem szpaler klonów, grusz i ... czereśni.


Dojrzewają spokojnie przy drodze i wołają do przejeżdżających rowerzystów: zjedzcie nas, zatrzymajcie się, spróbujcie ...  


I jak tu się takim kiściom oprzeć ?


Czy czereśni było za dużo, czy popas był za długi - nie wiadomo. Deszczowe chmury dogoniły nas przy wyjeździe z Schwennenz w kierunku Lebehn. Przeczekujemy ulewę na przystanku czym wzbudzamy zainteresowanie lokalnej społeczności.


W oddali szpaler drzew przy drodze nr 113 między Lebehn a Grambow. Warto wiedzieć, że nasi sąsiedzi nie tylko nie wycinają przydrożnych drzew, a nawet wykonują nasadzenia. 


Ulewa zamienia się w kapuśniaczek, ubieramy kurtki przeciwdeszczowe i jedziemy w kierunku Lebehnersee. Droga początkowo asfaltowa, przechodzi w drogę polną wyłożoną płytami betonowymi, które z naszymi płytami betonowymi nie mają za wiele wspólnego. Kojarzą się raczej z autostradą ... 


Skręcamy w drogę obiegającą Lebehnersee ( jest tabliczka! ) Jedziemy leśnym duktem, jest mokro, a komary tną niemiłosiernie. Jezioro widzimy fragmentami, nie ma plaży, ale są podejścia do wody, miejsca na ognisko i prowizoryczne pomosty.  


W końcu wraca słońce i polne kwiecie odzyskuje kolory.


W Lebehn domy pamiętające podwładnych właściciela pałacu. Dzisiaj jak to w Niemczech co dom to perełka - wszędzie kwiaty, nie zawsze bogato, ale czysto.


Sam budynek pałacu w remoncie, położony na półwyspie z pięknym widokiem na jezioro.
Na pobliskim placu robimy popas, dowiadujemy się, że możemy przenocować w dawnej karczmie. Nie jesteśmy zainteresowani noclegiem - jedziemy dalej w kierunku miejscowości Sonnenberg.


Jak na Słoneczną Górę przystało jest słonecznie i ciepło, przez miejscowość przebiega szlak Odra-Nysa. Żeby zobaczyć kościół i przyległy stary cmentarz trzeba minąć zjazd na szlak pojechać parędziesiąt metrów prosto. 


Warto, kosciół położony jest na wzgórzu - jak w Kołowie i wielu podszczecińskich wioskach - otoczony trawnikiem, dawnym cmentarzem. Tu też zachowane stare nagrobki i krzyże ustawiono w jednym miejscu.
Pogoda się ustabilizowała w stronę słońca. Czas wracać. 


Spędziliśmy na wycieczce dobre trzy godziny, zdążyliśmy zmoknąć i wyschnąć, a przy okazji przejechać prawie 50 km :)

wtorek, 18 czerwca 2013

Na prawym brzegu z dala od cywilizacji

Dziś nasza pierwsza wycieczka na prawy brzeg. Nie liczę porażającej wyprawy do szpitala w Zdrojach, po której moje kolana odmówiły posłuszeństwa. Pozytywem, który narodził się w bólach stawów był zakup mojej ukochanej Winory :) 


Plan jest ambitny - chcemy zdobyć wzniesienie z masztem radiowym w Kołowie, powrót przez Śmierdnicę, malownicze Jezierzyce, Wielgowo, Dąbie i do domu.


Mapa przygotowana, trasa opanowana, napoje i uzupełniacze kalorii są - jedziemy.


Za nami zostaje miasto wielu wież ... 


... i dwóch mostów.


Jedziemy mało komfortową ścieżką wzdłuż ulicy Gdańskiej. Ścieżka kieruje nas pod estakadę mostu Pionierów, w końcu jest trochę spokojniej, a gąszcz filarów robi niesamowite wrażenie.


Pod starym mostem Cłowym jaskółki ulepiły swoje gniazda, stojąc na moście można przyglądać się ich akrobacjom. Udało mi się - co nie jest proste - uchwycić jednego z wyśmienitych lotników w locie .


Ścieżka prowadzi dalej w kierunku Zdrojów, my chcemy dostać się do Dąbia więc zapomnianym dawno chodnikiem-trawnikiem przedostajemy się na ulicę Przestrzenną.


Płonia po raz pierwszy - będziemy ją dziś spotykać kilkakrotnie. Malownicza uliczka Przybrzeżna kusi aby odkryć jej tajemnicę. Zgodnie z mapą prowadzi do ujścia Płoni - muszę tu wrócić i przekonać się o tym na własne oczy.


Przejeżdżamy na drugą stronę ulicy Przestrzennej i odkrywamy uroczy fragment ścieżki wraz z zagospodarowanym przyległym terenem. Ścieżka biegnie wzdłuż Płoni i umożliwia ominięcie centrum Dąbia rowerzystom i pieszym kierującym się na południe ( w kierunku Słonecznego ).


Po raz drugi przejeżdżamy nad Płonią - tym razem w klimacie uzdrowiska. Taras zawieszony nad szumiącą wodą zachęca aby zatrzymać się i wypić mrożoną kawę.


Ulica Wiosenna prowadzi nas ponad przebudowaną ulicą Struga - widok jest imponujący. W niedzielę rano ruch jest prawie żaden więc arteria jest pusta.


Kierując się na południe mijamy osiedla Słoneczne i Bukowe, w końcu nad nami autostrada, a przed nami koniec cywilizacji. 


Wjeżdżamy na żółty szlak i rozpoczynamy wspinaczkę w górę. Ku naszemu zdumieniu szlak zmienia się w szlak górski i do żółtego dochodzi czarny ( wg mapy powinny się krzyżować ). 


Wiedzieliśmy, że łatwo nie będzie ale szlak górski ?! Wspinamy się więc w tempie ślimaka, a i tak ledwo zipiemy.


Zmęczenie rekompensują przepiękne widoki puszczy Bukowej. Głębokie wąwozy i strome zbocza, a wszystko w cieniu smukłych buków.


Na szczycie najbardziej stromej części szlaku i rozstaju dróg wiekowa Lipa Pokoju. Zasadzona w 1871 dla upamiętnienia pokoju podpisanego pomiędzy Prusami a Francją po wojnie francusko-pruskiej.


W końcu jest - maszt radiowy Kołowo widoczny ze Szczecina i okolic. 


Wokół sielskie widoki.


Rzut oka w kierunku południowym uświadamia jak wysoko jesteśmy.


W samym Kołowie neogotycki kościół. W obrębie kościelnego muru ułożone resztki nagrobków niemieckich mieszkańców. Zachował się nawet jeden żeliwny krzyż, których pamiętam dziesiątki na małych wiejskich cmentarzach. W moich pierwszych wspomnieniach stały na nagrobkach, potem leżały zwalone pod płotem, aż zniknęły.


Smutny fragment historii - dobrze, że tutaj ktoś zadbał i ułożył w porządku pamiątki po tych co byli przed nami. 
Zostawiamy Kołowo i ruszamy dalej. Niestety niebieski szlak nie biegnie tam gdzie wskazuje nasza mapa, kierujemy się więc wskazówkami z miejscowej tablicy informacyjnej i drogą dojeżdżamy do leśniczówki Kołowo. 


Odnajdujemy zaginiony szlak i  wjazd do rezerwatu przyrody.


Wszystko wygląda pięknie, już cieszymy się na leśne drogi ... niestety niebieski szlak, którego szukamy z uporem maniaka pojawia się tylko by po kilkudziesięciu metrach zniknąć w leśnej gęstwinie.  

Nici z leśnych wędrówek pozostaje nam szosa i lista zakazów, niestety listy gatunków chronionych w rezerwacie nie było. Pozostajemy w niewiedzy co tracimy i jedziemy w dół, w kierunku Śmierdnicy i nadal wypatrujemy niebieskich znaków. Asfalt zamienia się w kocie łby, a okoliczni mieszkańcy twierdzą, że szlak owszem jest tyle, że nie oznakowany. Nie pozostaje nam nic innego jak przeprawić się przez starą S3 i ruszać do Jezierzyc.


Urokliwy zakątek Szczecina z klimatem letniska, który utrzymuje się mimo upływu lat. Przed wojną Jezierzyce były popularnym miejscem wypoczynku dla mieszkańców Szczecina, mieszczuchów dowoził specjalny autobus. Głównymi atrakcjami były spacery malowniczymi brzegami Płoni, można było także wynająć łódkę na romantyczny rejs po pobliskich stawach.


O świetności przedwojennych Jeseritz można poczytać na portalu www.prawobrzeze.eu,  gdzie pasjonaci prawobrzeżnej części Szczecina zamieszczają mnóstwo ciekawych informacji i anegdot.


I tak w sielskiej atmosferze, ulicą Relaksową docieramy do granic cywilizacji. 


W kierunku Wielgowa prowadzi leśna droga, która powinna być niebieskim szlakiem.


Chwilami jedziemy wzdłuż Płoni, tutaj jest rwącą rzeką płynącą w głębokim wąwozie.


Dzięki wilgotnemu powietrzu las ma tutaj specyficzny mikroklimat, a porastające ściółkę mchy tworzą naturalne bonsai. 
Niestety oznaczenie szlaków po raz kolejny zawodzi. Jadąc prosto dojeżdżamy do trasy Szczecin-Stargard daleko za krzyżówką do Zdunowa. Żeby przejechać na drugą stronę musimy cofnąć się i ominąć ogrodzone ogródki działkowe. Pierwszy raz jechałam rowerem wąską wydeptaną leśną ścieżynką - radość z możliwości jechania przez krzaki bezcenna.  
Po przeprawie przez czteropasmową drogę kierujemy się w stronę Sławociesza. Niebieski szlak tradycyjnie skręca nie tam gdzie powinien, my jednak jedziemy szosą do Wielgowa. Sosnowy las pachnie przepięknie i nie trzeba wyjaśniać dlaczego właśnie tu powstało sanatorium chorób płuc.


Na wiadukcie nad drogą S3 kończy się nasza wyprawa poza cywilizację. Wracamy do Dąbia i ścieżką wzdłuż Trasy Zamkowej do domu.