środa, 27 lipca 2016

Podróże kształcą


Aż trudno uwierzyć, jeszcze wczoraj czekaliśmy na odjazd z dworca widmo. Byłe miasto wojewódzkie,  cel podróży turystów z całego świata, perła renesansu - z nieczynnym dworcem kolejowym bez możliwości kupienia biletu kolejowego.


Koleje podmiejskie i osobowe są bardziej przyjazne rowerzystom niż wszystkie dalekobieżne razem wzięte. A jeżeli kierownik pociągu ma doświadczenie z przewożeniem rowerów to jak widać nie ma ilości, która by się nie zmieściła.


Dojeżdżamy do miasta wojewódzkiego, miasta którego klimat jest mi bardzo bliski. Lublin ze swoją starówką i zabudową XIX wieczną, z trolejbusami tworzy tygiel wschodnich kresów w pigułce.
Jesteśmy tu tylko chwilę, ale warto zauważyć że infrastruktura rowerowa zarówno w Zamościu jaki i Lublinie jest na naprawdę dobrym poziomie. Jednocześnie korzystających z niej rowerzystów jest znacznie więcej niż w Szczecinie.


Opuszczamy Lublin kolejnym pociągiem osobowym. Niestety tym razem bez klimatyzacji. W Warszawie czujemy się jak kurczaki z różna. 


Chwila przyjemności i spać. Jutro kolejny dzień walki z PKP.


Najpierw jednak warszawski spacer śladami filmów z lat dziecinnych - kto pamięta Pana Kleksa w kosmosie ten wie.


Saska kępa i jej modernistyczna zabudowa zachwyca. Do dziś modna dzielnica artystyczna, szczęśliwie w niewielkim stopniu zniszczona i przebudowana. Pozycja obowiązkowa podczas wycieczki do stolicy.


Przed nami zagadka i wyzwanie - odjazd z dworca bez wind i wpakowanie się do pociągu póki co opóźnionego pół godziny.


poniedziałek, 25 lipca 2016

Ostatnie wyzwanie


Po niezbyt przespanej nocy szykujemy się do ostatniego dnia naszej rowerowej włóczęgi. Dzisiaj rozstajemy się z Greenvelo co napawa nas niepokojem - albo wybierzemy drogi krajowe i wojewódzkie albo zakopiemy się w piaszczystych leśnych duktach dumnie opisanych jako szlaki.  


W końcu decydujemy się na asfalt i nieustanne mijanie przez samochody. Nie będzie przyjemnie, ale z pewnością szybciej.
Że Zwierzyńca jedziemy więc w stronę Panasówki i odbijamy na północ. Wiejskie drogi odkrywają przed nami prawdziwe roztoczańskie krajobrazy.


Przede mną mnóstwo wspomnień z dzieciństwa, z wakacji spędzanych na wsi. Wsi, której już nie ma. Nie ma zwierząt ani pola, a jedzenie kupuje się w sklepie. Dobrze, że ludzie ci sami tylko dzieci jakby się postarzały. 


Po rodzinnych wspomnieniach i śniadaniu, które zmieniło się w obiad ruszamy w stronę Szczebrzeszyna. Jedziemy drogą krajową, dobrze że jest niedziela ruch jest niewielki. Musimy wspiąć się na wzniesienie opisane jako 6%. Jezdnia ma wydzielony pas dla najwolniej szych oraz pobocze idealne dla rowerów. Nie wszystkim udaje się podjechać do końca, ale widoki rekompensują wysiłek.


Z góry z impetem wjeżdżamy do Szczebrzeszyna. Urocze miasteczko brzmiącego świerszcza z świątyniami trzech wyznań. Szczebrzeszyn ma najwięcej uroku ze wszystkich miasteczek jakie odwiedziliśmy. Jego wielokulturowość wygląda zza każdego narożnika, a gubią się w stromych uliczkach blisko dawnego kirkutu można poczuć atmosferę sprzed lat.


Ze Szczebrzeszyna mamy jeszcze ok. 10 km do Zamościa. Po drodze delektujemy się krajobrazem, który wkrótce będziemy oglądać tylko na zdjęciach.


Ostatnia upalna prosta. 
Przed nami Zamość.
Zwieńczenie wielkiej włóczęgi.

niedziela, 24 lipca 2016

Pola w paski czyli roztoczańskie krajobrazy.

Bez żalu opuszczamy Susiec. Po nocnych przygodach na polu namiotowym zaspaliśmy i teraz próbujemy odzyskać równowagę.


Jeszcze dobrze nie wyjechaliśmy a przed nami spore wyzwanie: wzniesienie z wieżą widokową. Jedni wjeżdżają inni wprowadzają, w końcu jednak w komplecie rozczarowujemy się widokiem z wieży.


Greenvelo prowadzi nas wiejskim drogami, a my obserwujemy jak przydrożne kapliczki zmieniają swój charakter wraz z upływem kilometrów. 


Piękne krajobrazy Roztocza towarzyszą nam bezustannie. 


Ścieżka rowerowa przed Józefowem sprzyja dyskusji.

Sam Józefów posiada wypożyczalnię rowerów i bardzo dobrą piekarnię.  Niestety poza tym nie jest zbyt atrakcyjnym miejscem.

Kusi nas za to kąpieliskiem z piekną plażą.

Choć większość drewnianych domów podupada lub została obite płytą pilśniową zdążają się perełki.
W końcu opuszczamy ogólnodostępne drogi i wjeżdżamy na teren Roztoczańskiego Parku Narodowego.


Szutrowa droga urozmaicona jest dziełami sztuki, tu swoim czujnym okiem spogląda na podróżnych św. Krzysztof.


A o zakazie wjazdu informuje koronkowy znak B-2. 


Przejazd przez park to prawdziwa przyjemność specyficzny mikroklimat sprawia, że oddycha się z łatwością. Na terenie parku znajduje się Florianka wieś nazwana na cześć mitycznego założyciela rodu Zamojskich - dziś można tu podziwiać  owce i konie ras polskich, a nawet przenocować w leśnej głuszy.


Dojeżdżamy do Zwierzyńca. Ciche miasteczko, które pamiętam z dzieciństwa dzisiaj tętni życiem. Trafiamy akurat na festiwal kapel wiejskich w budynkach dawnego browaru - jest głośno i tłoczno.


Obowiązkowy punkt programu - kościół na wodzie jest ostoją spokoju. Niestety dookoła panuje hałas i chaos godny raczej miejscowości nadmorskiej. Zwierzyniec zachłysnął się swoją popularnością zapominając o tym co jest jego siłą.

Na polu namiotowym atmosfera równie gorąca - szkoda, że nie dorównuje jej woda w kranie. 

To nie będzie łatwa noc.

Jutro dzień wspomnień z dzieciństwa i miasto idealne.


sobota, 23 lipca 2016

Kto drogi prostuje ....

Poranek w sadzie budzi nas śpiewem ptaków i bzyczeniem pszczół. Wokół cisza, camping w Horyńcu znajduje się na skraju miejscowości przy ul. Jana III Sobieskiego prowadzącej do nikąd.

Po szybkim śniadaniu ruszamy. Jeszcze krótki objazd Horyńca-Zdroju, oglądamy dawny pałac Ponińskich - dziś ośrodek sanatoryjny i wyruszamy w kierunku Suśca.

Po drodze odbijamy ze szlaku, chcemy obejrzeć kapliczkę na wodzie - jedną z wielu w tym regionie zlokalizowaną przy źródłach. Po drodze jednak niespodzianka - wyjątkowo urokliwa przydrożna XVII w. kapliczka św. Jana Nepomucena wzniesiona na cześć wyzwolenia jasyru przez Jana III Sobieskiego.


Z ulgą docieramy do celu. Pachnące drewnem i chłodne od bijących tu źródeł miejsce sprawia, że chciałoby się zostać dłużej.  Niestety czas goni. Nabieramy więc cudownej wody i wyjeżdżamy w słońce.


Dzisiaj szlak prowadzi głównie szutrem, który mało ubity nie ułatwia jazdy po wzniesieniach Roztocza. 


Wokół trwają żniwa, temperatura dochodzi do 34 stopni i ani jednej chmury na niebie.


Pamiątkowe zdjęcie przy symbolu Greenvelo - oby nie zawiódł nas do końca.

Porządnie głodni dojeżdżamy do Narola, gdzie kierujemy się wskazówkami napotkanej rowerzystki i wybieramy obiad w Narolskich smakach. Polecam każdemu - pyszne i tanie jedzenie - i co dzisiaj nie do przecenienia - klimatyzacja.


W Narolu również pierwsza wymiana dętki. Chyba za sprawą przegrzania, dla zaoszczędzenia czterech kilometrów i skróceniu drogi do szumów na Tanwi rezygnujemy z Greenvelo i wybieramy niebieski szlak. 

Powiem tyle: zamiast niebieskiego szlaku był żółty i zielony i dwa kilometry pchania ciężkich rowerów po piachu. Nie róbcie tego sami.


Koniec końców, o zachodzie słońca dojeżdżamy do szumów - widowiskowe przełomy rzeczywiście sporo hałasują tłumacząc swoją nazwę.

W Suściu rozbijamy się na campingu. Próżno tu jednak szukać ciszy czy klimatu z Horyńca-Zdroju. 

Jutro kierunek Zwierzyniec.

czwartek, 21 lipca 2016

Przemytniczym szlakiem

Po wczorajszym maratonie dzisiaj wstajemy pełni obaw czy nasze kolana i łydki podołają kolejnym wyzwaniom.
Jednak jeszcze chwilę pławimy się w słodkim lenistwie. Niezmienne zadziwiają nie maleńkie miejscowości pełne miłych miejsc i ludzi.
Klucze od naszych pokoi oddajemy w sklepie, nikt niczego nie sprawdza - a przecież zamykaliśmy cały obiekt. Jeszcze nie wyjechaliśmy a już co poniektórzy uzupełniają cukry.
W Wielkich Oczach oglądamy jeszcze dawny budynek synagogi i cerkiew - kolejną w remoncie. 
Jedyną jednak w Polsce południowo-wschodniej wzniesioną w konstrukcji ryglowej.
Ruszamy w kierunku Horyńca-Zdroju. Dzisiaj Greenvelo powinno prowadzić nas przez lasy blisko granicy polsko-ukraińskiej. Rzeczywiście szlak pełen jest uroczych zagród wiejskich jak ta w Żmijowiskach. 


W tej osadzie znajduje się również drewniana cerkiew - piękny pachnący i zapomniany budynek.


Dzisiejszą trasa obfituje w zapomniane miejsca, tu gdzie kiedyś ludzie przynosili swoje troski dzisiaj przyroda odbiera co jej należne.

Greenvelo prowadzi jak po sznurku. Nawierzchnie są asfaltowe lub z tłucznia jedzie się naprawdę dobrze. Dodatkową atrakcją jest zainteresowanie straży granicznej intensywnie patrolujacej te tereny.


Ostatnia miejscowość przed Horyńcem to Radruż ze wspaniałym zespołem cerkiewnym. Niestety jest to wspaniały przykład jak obsługa może zniechęcić zwiedzających. Koniec końców kupujemy przewodnik i uciekamy.

W Horyńcu czeka na nas super miejscówka - pole w sadzie i ogrodzie.

Do jutra!








Czy kilometr to zawsze 1000 metrów

Opuszczamy Przemyśl i kierujemy się na północny wschód,  celem jest miejscowość Wielkie Oczy. Planowany na dziś dystans to ok. 50 km.

Opuszczamy schronisko, będziemy je wspominać z sentymentem. Trochę mniej zapach jakiego nabrały nasze ubrania i ręczniki.


Dzisiejszą trasę pokonamy w całości szlakiem Greenvelo - oby jego jakość była lepsza od wczorajszych szlaków turystycznych.
Wyjazd z Przemyśla prowadzi ścieżka nad Sanem, początkowo wspólnie z pieszym potem asfaltową droga rowerową. Niestety aby dostać się do naszego pierwszego przystanku musimy wyjechać na drogę dojazdową do Przemyśla.


Arboretum w Bolestraszycach - bo o nim mowa - to piękny ogród dendrologoczny dostosowany do potrzeb osób niepełnosprawnych oraz z dużym ukłonem w stronę turystów również rowerowych. Wspaniała flora i fauna - żyją tu żółwie wodne - uzupełniają instalacje artystyczne - labirynt z rosnących wierzb oraz muzeum ogrodu i galeria powiązana z cyklicznyni imprezami artystycznymi.


Kierujemy się w stronę ogródków Arboretum przygotowanych przez studentów architektury krajobrazu. 


Kolejny punkt programu to leżący w pobliżu fort San Rideau. Po wczorajszych przygodach ze szlakiem fortecznym nie spodziewamy się specjalnych atrakcji co okazuje się sporym błędem.


Na wzgórzu wznosi się imponująca ruina koszarów fortowych - można do nich wejść, jest w miarę czysto niestety wszystkie tablice informacyjne zniknęły. 
W końcu możemy poczuć ogrom fortyfikacji jakie otaczały Przemyśl - San Rideau to fort pancerny, główny fort zewnętrznego pierścienia twierdzy. 


W fosie przy murze carnota można Czas nieubłaganie płynie, a my zapominamy ile trasy zostało nam do pokonania ...


Greenvelo prowadzi wyśmienicie. Oglądając malownicze krajobrazy i egzotyczną architekturę nie tylko drewnianych cerkwi.


W miejscowości Niziny przekraczamy San. Przeprawa jest jednak nie byle jaka - kładka nad Sanem rodem z przygód Indiany Jonesa przyprawia co poniektórych o palpitacje.


W tych wspaniałych okolicznościach przyrody ... to ile nam zostało tych kilometrów? 


Przystajemy coraz częściej, ciążą nam sakwy i przeszkadza silny wiatr, który z uporem wieje w twarz.


W końcu przekraczamy autostradę A4. Po wiejskiej sielance widok zunifikowanej infrastruktury wprawia w ponury nastrój. Jesteśmy - jak się później okaże - dopiero w połowie drogi, głodni i poważnie zmęczeni. Liczymy na smaczny obiad w przydrożnym barze. Niestety najbliższa restauracja za 5 km i to nie na naszej trasie. 


Chcąc nie chcąc rozpakowujemy naszą kuchnię i korzystając z uprzejmości Pani z wiejskiego sklepu w zaciszu pichcimy obiad. A że wiejski sklep to prawdziwa instytucja przez chwilę obserwujemy miejscowe życie gdzie wszyscy wiedzą kto z kim i dlaczego.

Zgodnie z planem do wyznaczonego noclegu powinniśmy mieć ok. 20 km, okazuje się jednak że mapa mapie nierówna i do Wielkich Oczu mamy prawie 30 km.


Robi się coraz chłodniej. Resztkami sił dojeżdżamy do Wielkich Oczu gdzie jeszcze gubimy się i poraz kolejny korzystamy z przychylności miejscowych.

Nocleg w domu weselnym.

Na kolację porcja galaretki. 
Jutro 40 km wg mapy. Ile to będzie w rzeczywistości czas pokaże.

Dobranoc.