wtorek, 18 lipca 2017

Rowerowe resztki


Ostatni poranek wyprawy wita nas deszczem i wiatrem. Zwijamy mokre namioty i wsiadamy na oblepione piachem rowery. Deszcz ustaje w trakcie drogi do Rucianego-Nidy i kiedy jesteśmy na miejscu, słońce zaczyna wyglądać zza chmur.


Do odjazdu pociągu zostało nam ponad dwie godziny, jedziemy więc obejrzeć śluzę Guziankę. 


Fantastyczny przykład działającej ponad 100 lat konstrukcji hydrotechnicznej łączącej jeziora Nidzkie i Bełdany. Dwumetrową różnicę poziomów obu jezior pokonują statki pasażerskie i jachty prywatne.


Za każdym otwarciem śluzy rozpoczyna się  niesamowity spektakl ujarzmienia natury przez człowieka.


Ostatnia kawa i ostatnie spojrzenie na mazurskie jeziora.


Pierwszy etap powrotu do domu rozpoczęty. Jedziemy do Olsztyna gdzie spędzimy jedna noc. Z ogólnych doświadczeń rowerowo-kolejowych zdecydowanie wynika, że podróże pociągami lokalnymi należą do komfortowych i przyjemnych pod różnymi względami, w przeciwieństwie do dalekobieżnych gdzie zawsze czekają niespodzianki.


W Olsztynie zatrzymujemy się w hostelu ukrytym w secesyjnej kamienicy. Wnętrza są świeżo po remoncie jest więc przyjemnie, no i prysznic z ciepłą wodą jest luksusem nie do przecenienia.


Ne mamy zbyt wiele czasu na zwiedzanie, ale poznajemy olsztyńską babę w różnych odsłonach i spacerujemy po tętnicym życiem starym mieście.  Olsztyn jest mniejszy od Szczecina,  mimo to przywraca zamknięte linie tramwajowe i jest pełen turystów.


A na osłodę końca wyprawy odwiedzamy Czeską Gospodę. Świętujemy w niej przejechane 400 km. Czy to tylko świętowanie czy również zapowiedź przyszłorocznych wakacji ...

poniedziałek, 17 lipca 2017

W pogoni za czasem



Z żalem opuszczamy Niedźwiedzi Róg i jezioro Śniardwy. Dziś po raz pierwszy mieliśmy ochotę nie składać namiotów, tylko po prostu poleżeć na trawie. Niestety czas nas goni, albo mamy go za mało. Zawsze jest z nim jakiś problem.


Wracamy w stronę Wejsun jadąc przez las sosnowy, podobny do znanych nam lasów nadmorskich obserwujemy niesamowite zjawisko. Na całych połaciach drobniutkich fioletowych kwiatków przysiadają stada motyli. 


Dziś objeżdżamy jezioro Nidzkie i przejeżdżamy przez Puszczę Piską. Brzmi to bardzo atrakcyjnie, niestety dzisiejsza trasa okazała się najnudniejszym przejazdem całej wyprawy. Najpierw asfalt i samochody, potem co prawda dobrze ubita szutrówka, tylko trochę dziurawa - cały dzień jedziemy przez las sosnowy.


Ciekawostką są nieistniejące już dzisiaj wsie ukryte wśród lasu. Jedyny ślad po ich mieszkańcach to mogiły, niektóre przywrócone pamięci jak ta na którą trafiliśmy na swoim szlaku.


Wystarczy chwila i już pojawiają się motyle. Są wszędobylskie i wciskają się w rowerowe zakamarki.

Monotonną drogą w towarzystwie motyli docieramy do Krzyży, zostawiamy bagaże i pędem - lekkimi rowerami - jedziemy do leśniczówki Pranie.


Parkujemy przy stojaka towerowych a przy wejściu na teren leśniczówki wita nas taka oto karteczka.


Symbol tworczości Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego - Zielona Gęś.


W samej leśniczówce oglądamy i czytamy wspomnienia o poecie. Nie możemy się oprzeć i kupujemy egzemplarz Zielonej Gęsi opatrzony okolicznościową pieczęcią. Mamy szczęście i okazję wysłuchania fragmentów Zielonej Gęsi czytanych przez chętnych zwiedzających.


W pobliżu leśniczówki można zjeść mały obiad - niespecjalny,  ale za to w doborowym towarzystwie książek z przydrożnej biblioteki.


Wracamy do Krzyży. Przy drodze do pola namiotowego "U Mariana" mijamy Malinowy chruśniak, niestety sama miejscowość nie robi na nas najlepszego wrażenia. 


Na polu mieszkamy pod wierzbą z widokiem na jezioro Nidzkie. To już ostatni nocleg na polu namiotowym, jutro rozpoczynamy przygody z kolejami państwowymi.


niedziela, 16 lipca 2017

Zawsze znajdziesz czego szukasz



Poranek w Henryczkowie. W takim miejscu trudno się zmobilizować i wstawać na równe nogi. Pierwszą kawę pijemy na pomoście, znalazła się nawet chwila na rysowanie. Dopiero potem śniadanie i druga kawa na rozpoczęcie dnia. 
Dzisiejszy kierunek to Śniardwy. Przejedziemy przez Mikołajki i Wejsuny, dalej szukać będziemy noclegu gdzieś na największym polskim jeziorem. Jadąc palcem po mapie w oko wpada nam romantyczna nazwa Niedźwiedzi Róg - czy będzie dla nas łaskawy? To się okaże.


Wyruszamy w kierunku kanału Tałckiego. Oglądając bannery zachęcające do kupna dzialek i budowy na terenach nietkniętych ludzka ręką, przychodzi nam na myśl, że może to być ostatni moment na oglądanie Mazur w naturalnej odsłonie.


W Tałtach jedyne miejsce, w którym można zerknąć na jezioro to plaża wiejska. Pełni obaw dojeżdżamy do Mikołajek.


Wjeżdżając w strefę cywilizacji najpierw zaglądamy do kościoła ewangelickiego, oazy ciszy i spokoju...


... którego potrzeba naprawdę dużo żeby przetrwać tłum, hałas i zapach wszystkich smażalni świata. Do tego miliony jachtów i motorówek do wypożyczenia bez uprawnień. 


Kładka pieszo-rowerowa z ułatwieniami dla rowerzystów. Wepchnięcie pod tym kątem czegokolwiek graniczy z cudem.


Bez żalu opuszczamy Mikołajki i promem przepływamy przez jezioro Bełdany, mając nadzieję, że hałas zostawimy daleko za sobą.


Na nocleg wybraliśmy miejsce zwane Trzy Sosny tuż obok miejscowości - Niedźwiedziego Rogu.


Wieś okazuje się rzeczywiscie urocza i cicha, pełna starych zadbanych domów letniskowych.


Za wsią docieramy na polanę wewnątrz lasu tuż nad Śniardwami. Polana pełna jest przyczep campingowych z ogromnymi namiotami. Mieszkańcy przebywają tu co najmniej dwa miesiące, sądząc po zasądzonych przy namiotach kwiatach. 


Jest cicho. Mieszkańcy są przemili. Takie miejsce to skarb.

sobota, 15 lipca 2017

Na Mazury


Poranek przed schroniskiem młodzieżowym. Dzisiaj opuszczamy Reszel i żegnamy się z Warmią. 


Na ryneczku robimy zakupy i jemy pyszne jagodzianki z miejscowej piekarni.


Reszel ze swoim klimatem i architekturą zrobił na mnie duże wrażenie. To miasteczko ma coś w sobie do czego chciałoby się wrócić.


To jednak następnym razem. Dzisiaj czeka nas sporo zwiedzania i zmiana krainy geograficznej. Kierunek Mazury.


Pierwszy punkt na mapie - Święta Lipka. Kościół i sanktuarium - przedziwnie położone, w środku niczego. Choć piękne, nie zrobiło na nas piorunującego wrażenia.  Jest bardzo podobne do odwiedzonego przez nas Stoczka Klasztornego - większe i mniej wyważone w detalu.
W ekspresowym tempie zwiedzamy kościół i krużganki. Ponieważ Święta Lipka jest jednocześnie sanktuarium i miejscem do zwiedzania dysonans oglądania kościoła wśród osób modlących się jest mało przyjemny.


Kolejny przystanek to Kętrzyn. Miasto powiatowe służy nam jedynie za przystanek na trasie. Oglądamy właściwie w biegu kościół katolicki z przepięknym sklepieniem kryształowym i mikroskopijny zamek.  


Z Kętrzyna tylko kawałek do Gierłoży. Tuż obok czeka na nas Wilczy Szaniec. 


Pozostałości dawnej kwatery Hitlera, punktu dowodzenia przy akcji Barbarossa. Bunkry i kwatery zniszczone przez Rosjan juz po II wojnie światowej robią ogromne wrażenie. W jednym z bunkrów zorganizowana jest krótka wystawa o historii kwatery.


Teren Wilczego Szańca nie jest duży - obejście całości zajęło nam ok. godziny. Można jednak zwiedzać teren i okolice pojazdami z okresu II wojny światowej.


Wśród drzew połyskują jeziora - to znak że już jesteśmy na Mazurach.


Razem z jeziorami dookoła jest więcej lasów i wzniesień. Krajobraz rodem z dzikiego zachodu, a raczej wschodu.
Kierujemy się w kierunku Rynu, tam planujemy nocleg tym razem na świeżym powietrzu.


Spektakularny dziedziniec ryńskiego  zamku, zamieniony na hotelową restaurację nie pasuje do klimatu naszej wyprawy.


Cześć wycieczki poszukuje informacji, a część regeneruje siły. W końcu ruszamy w kierunku Rybicala w poszukiwaniu pola namiotowego.


W końcu znajdujemy cudne miejsce zwane Henryczówką, rozbijamy się tuż nad jeziorem Ryńskim. Warunki są spartańskie, ale mamy do dyspozycji własną polanę i pomost z zachodem słońca.


Dobranoc przygodo. 




piątek, 14 lipca 2017

Wiatr w plecy


Przy drobnym deszczu opuszczamy dom weselny Afrodyta i w grubszych niż do tej pory ubraniach wyruszamy w kierunku Reszla. 


Z Lidzbarka szlak Greenvelo wyprowadza nas przez podmokłe tereny, na których komary tną jak oszalałe. 


Na szlaku pojawiają się ogłoszenia o noclegach przyjaznych rowerzystom; są to głównie gospodarstwa agroturystyczne. W tej części Warmii brakuje jednak zwykłych pól namiotowych - warto o tym pamiętać planując wyprawę.


Za miastem wyjeżdżamy na otwartą przestrzeń, wiatr robi wszystko żeby wytrącić nas z równowagi. 
Krajobraz Warmii zaczyna się zmieniać,  pojawiają się jeziorka, znikają łąki na rzecz połaci upraw monokulturowych.


Wichura przegania chmury i już po chwili mamy okazję do podziwiania ceglanej architektury dworcowej - domyślam się, że nasz szlak prowadzi trasą nieczynnej kolejki.


Za chwilę mamy okazję podziwiać przedziwny przykład założenia barokowego założenia klasztornego w Stoczku Klasztornym. 


Założenie zaskakuje już od krużganków, a potem jest tylko ciekawiej.


Pamiętać jednak należy, że dominującym stylem architektury Warmii jest gotyk, również w swojej XIX w. formie. 


Dzisiaj definitywnie żegnamy się z Greenvelo i zdajemy się na mapy i informacje miejscowych.


Wiatr nie ustaje, a niebo i kolory pól zmieniają się jak w kalejdoskopie.


Nawet strach na wróble pogubił swoją broń.


Za Bisztynkiem, na niebieskim szlaku spotyka nas błota przygoda. Najpierw w środku lasu natykamy się na kompletnie rozjeżdżony szlak i tabliczkę "zakaz wstępu -wycinka". Nie mamy ochoty zawracać, więc w ostatniej chwili umykamy przed ogromną i przerażającą maszyną. Przekonałam się na własnej skórze ile odwagi wymaga stanięcie jej na drodze. Wycinka trwa w najlepsze i to w przerażającej skali - grunt, że w środku lasu i nikt jej nie widzi.
Nie zdążyliśmy ochłonąć, a już za chwilę droga zamienia się w spa dla stóp i rowerów. To dla odmiany za sprawą gospodarzy, którzy utwardzając nawierzchnię rozjeździli ją dokumentnie. Niestety, mój błotnik, nie jest w stanie poradzić sobie z taką ilością błota i blokuje kompletnie tylne koło. Przystanek w błocie wraz z luzowaniem tylnego koła dla wydłubania zawartości.


Po krótkiej przerwie ruszamy dalej przez malowniczą Warmię.


Przy drodze natykamy się po raz pierwszy zamiast kapliczki na mogiłę żołnierza nieznanego poległego w 1914 r. Jakiej mógł być narodowości? 


Już w Reszlu, głodni, kierujemy się znakami Kulinarnego dziedzictwa, które poznaliśmy w Lidzbarku. 
Noc spędzamy w schronisku młodzieżowym, mamy do dyspozycji całe piętro łącznie z kuchnią.


Dzisiaj mamy czas na krótki spacer po urokliwym miasteczku,  jutro chwila zwiedzania i w drogę.