sobota, 27 października 2012

Październikowa masa krytyczna

Pierwszy dzień prawdziwego zimna wypadł w ostatni piątek miesiąca - czyli dzień masy krytycznej. Platany zgubiły już prawie wszystkie liście jedziemy więc w szeleście i nieświadomości co pod listowiem.


Na placu Lotników zmierzch. Jest nas około stu osób - podpisujemy petycję do Prezydenta Miasta w sprawie wyznaczenia na świeżo remontowanej ul. Słowackiego - szerokiej na tyle, że możliwe jest wyznaczenie pasów rowerowych w obie strony. 


Zbiórka. Ze względu na szybko zamawiające ciemności tym razem wybrałam się Winorą, wyposażoną w oświetlenie na baterie, ma ono podstawową przewagę nad zasilaniem dynamem - nie gaśnie gdy rower się zatrzymuje. No, chyba że ktoś ma supernowoczesne dynamo, podtrzymujące zasilanie podczas postoju.


Wyruszamy al. Jana Pawła II w kierunku placu Grunwaldzkiego.


Na ul. Słowackiego już ciemno. Nowy asfalt, w porannym i popołudniowym szczycie korki i zero pasa dla rowerzystów. Mam nadzieję, że nasza petycja przygotowana przez Rowerowy Szczecin odniesie jakikolwiek skutek.


Mimo przejmującego zimna jedziemy jeszcze na małą przejażdżkę w kierunku Wałów Chrobrego. Na narożniku ul. Jarowita w małym przedwojennym pawilonie znalazła swoje miejsce galeria ceramiki. Nie wiem jaką formę miała - i czy w ogóle była -  stolarka okienna, ale wstawienie dużego szklenia z ukrytą ramą było świetnym pomysłem.


Zmarznięci na kość, zajeżdżamy do Bramy Jazz Cafe na coś ciepłego. Ponieważ jesteśmy równie zmarznięci co głodni nie możemy się oprzeć i zamawiamy tiramisu - polecam każdemu nie jest to kupne ciastko, a deser jest robiony na miejscu - bomba smaku i kalorii :)


Fontanna przed Urzędem Miasta jeszcze działa. 


Ostatni rzut oka na Jasne Błonia piękne o każdej porze dnia i roku.


poniedziałek, 22 października 2012

Niespodziewane grzybobranie

Sobotni poranek. Za oknem pogoda marzenie. Wskakujemy w rowerowe  ciuchy - wersja z ocieplaczem - i w drogę. 


Dzisiaj mamy w planach przejechanie trasy Szczecin - Stobno - Warnik - Ladenthin - Grambow - Blankensee, wjazd do Polski przez tajemniczy przejazd przez granicę w okolicach Buku.


Tymczasem wyjeżdżamy z miasta ul. Okulickiego i kierujemy się w kierunku Stobna. Ruch jest niewielki, ale zdecydowanie w kierunku miasta - czyżby sobotnie zakupy ?


Kamienny, XVI wieczny kościół w Stobnie położony na wzgórzu. Dzisiaj prezentuje efektowne połączenie struktury polnego kamienia z białym tynkiem wapiennym.


Z kościelnego wzgórza rozciągają się takie widoki.


Malownicza droga w kierunku Bobolina.


Mimo słońca jest zimno, jedziemy równym tempem ponad 20km/h, a i tak marzną nam nosy i uszy. A ponieważ nosy zupełnie jak zimą domagają się częstej uwagi przystanki robimy co chwilę.


Mijamy Warnik i wjeżdżamy do Niemiec. Pierwszy przystanek : przydrożna jabłoń z pysznymi ananasówkami, podjadamy i robimy zapasy. 


Na skrzyżowaniu w Ladenthin olbrzymi głaz z wykutym fragmentem mapy okolic i przygranicznymi miejscowościami współpracującymi ze sobą w ramach unijnego programu Interreg IVA.


W centrum wsi kościół kamienno-ceglany z XV w. z przykościelnym cmentarzem.
Wyjeżdżamy z Ladenthin i drogą przez pola zmierzamy do Schwennenz, po drodze mijamy intensywne zbiory buraków cukrowych - co dziwne wszelkiego rodzaju prace trwają tylko po niemieckiej stronie ...


Schwennenz wita nas romantyczną brukowaną drogą - my jedziemy chodnikiem :)


Duży - jak na małą miejscowość - pochodzący z XIV w. kamienny kościół z wieżą wzniesioną w konstrukcji szachulcowej. Widoczny z dużej odległości nie robi dobrego wrażenia wieża jest przysadzista, z bliska jest znacznie efektowniejszy.


W Schwennenz przecinamy skrzyżowanie z drogą nr 113 i polami jedziemy w kierunku Grambow. Mały popas pod rajską jabłonią - mam wrażenie, że dawniej i u nas było to popularne drzewko ozdobne. Na jabłonce czerwoniutkie jabłuszka wielkości orzecha włoskiego - nie odważyliśmy się próbować. Rajskie jabłka bardzo lubią bażanty i inne zimujące ptactwo, a tych na niemieckich terenach przygranicznych nie brakuje.


Rowery tez odpoczywają i łapią promienie jesiennego słońca.


XIII w. kościół w Grambow bliźniak kościoła w Buku. Znalazłam jedna różnicę :


... w Buku anioł nie wzywa wiernych :)


Dworzec w Grambow - dawniej był intensywnie wykorzystywany zarówno jako osobowy jak i towarowy, dziś nie pełni swojej roli. Warto zwrócić uwagę na proporcje zabudowy : prosty budynek z dwuspadowym dachem, praktycznie bez detalu - aż przyjemnie popatrzeć nie potrzebuje koloru ani ozdobników żeby cieszyć oko - brakuje takiej prostoty po naszej stronie ...


Wyjeżdżamy z Grambow szlakiem "Przeżycie przyrody - aż do granic kraju" nazwa niebawem okaże się prorocza, a póki co przed nami oryginalna reklama - kto głodny na obiad :)


Mijamy Neu Grambow i szukamy (!) zjazdu z drogi nr 113 - skręcamy w lewo nie pomaga nam jednak żaden drogowskaz - co za bałagan !
Wjeżdżamy w mieszany las z pięknymi dębowymi zagajnikami - obszar objęty ochroną krajobrazową.


Po około dwudziestu minutach wyjeżdżamy z lasu na piękną polanę.


Okazuje się, że nie jesteśmy sami. Przyznam, że mogłam zrobić zdjęcie z mniejszej odległości, ale dzik zaczął kierować się w naszą stronę i podaliśmy tyły.
Opuszczamy w szybkim tempie polanę i wjeżdżamy do lasu, ale jaki to las ! Strzeliste sosny, zamiast ściółki intensywnie zielony mech, a na nim ... 


... grzyby ...


... grzyby ...


... grzyby ...


... grzyby ...


... grzyby ...


... grzyby ...


... grzyby ...
Trochę się rozpędziłam, ale to nie było codzienne zjawisko - to była jesienna obłędna grzybowa wystawa !


Jak by tego było mało przy wyjeździe z lasu, przy polnej drodze pyszne maliny. 


Objuczeni i objedzeni jedziemy w kierunku Gellin - mała wioska z tajemniczym budynkiem przy trawiastym boisku.
Niestety bardzo przyjemny i ciekawy leśny spacer zajął nam tyle czasu, że zmuszeni byliśmy skrócić naszą wyprawę i po dojechaniu do drogi nr 104 wjeżdżamy na ścieżkę rowerową prowadzącą do przejścia granicznego Linken/Lubieszyn.
Ścieżka, jak ścieżka, ale przy ścieżce ...


... tak, grzyby, ale nie tylko ...


To już ostatni postój, zrobiło się późno - obowiązki wzywają.


Tak prezentował się nasz pachnący zbiór - jabłka zjedliśmy po drodze :)

piątek, 19 października 2012

Jesienny wieczór


Październik się zrehabilitował i zaserwował przepiękny piątek, a że prognozy przewidują równie piękny weekend - w ramach rozjeżdżenia się przed dalszą wyprawą wybraliśmy się na wieczorny spacer po mieście.


Ścieżka rowerowa przy alei Wojska Polskiego zasypana liśćmi, nie widać gdzie są dziury więc jazda grozi wybiciem zębów.


Wschodzący księżyc podąża za nami krok w krok, a raczej koło w koło :)


Wille przy ul. Wyspiańskiego o zmroku nabierają aury tajemniczości i specyficznego uroku.


Przy alei Fontann fontanny już nie działają - zostały zamknięte jako pierwsze w mieście.


Plac Lotników - efektownie oświetlony latarniami świecącymi światłem pośrednim - co znaczy, że źródło światła skierowane jest nie ku dołowi jak w klasycznej latarni, ale ku górze, gdzie odbija się od tzw. odbłyśnika czyli gładkiej płaszczyzny, która rozprasza światło i kieruje je w zamierzonym kierunku.


Granitowy Grzywacz śpi - nie przeszkadzają mu dźwięki miasta.


Oglądamy nową fontannę przed kościołem Garnizonowym. Mam mieszane uczucia - iluminacja jest ciekawa, dobrym pomysłem jest kładka, którą można spacerować pod strumieniami wody, ale bryły z których tryska woda są ciężkie i przytłaczające. Należy jednak docenić, że powstało w Szczecinie następne miejsce, które przyciąga mieszkańców - jak na piątkowy wieczór ludzi było całkiem sporo, a dzieciaki miały mnóstwo frajdy.


Szklany pawilon nocą. Czysty i pusty - czeka na wielkie otwarcie.


Wracamy. W parku Kasprowicza zupełnie jak w tajemniczym ogrodzie.


Tak wygląda mgła na polanie przy ul. Wincentego Pola ... przynajmniej w obiektywie telefonu :)