sobota, 28 lipca 2018

Włóczęga 2018 dzień dwunasty

Czyli wszystko co dobre za szybko się kończy. 


Opuszczamy nasz przedostatni nocleg i wyruszamy w drogę. 


Początkowo zakładamy prostą drogę do Suwałk, ale na rowerzystów czycha po drodze tyle atrakcji, że nie sposób się oprzeć. 


W taki właśnie niezaplanowany sposób trafiamy do miejsca zwanego Turtulem. To położone w dolinie Czarnej Hańczy jedno z najstarszych siedlisk na Suwalszczyźnie. Przy nieistniejącym dziś Młynie utworzone spiętrzenie wód Czarnej Hanczy, w wyniku którego powstało tzw stawidło młyńskie.


Przez uroczy zakątek wśród stromych zboczy doliny dziś prowadzi ścieżka edukacyjna z mnóstwem informacji o faunie i florę oraz zróżnicowanej geomorfologii Suwalskiego Parku Narodowego. 


Znalazło się też miejsce dla rowerzystów, a nawet proroczo pompka. 


Za Turtulem szlak wyprowadza nas malownicze łąki, dziś jednak widoki jakby ze szkockich wietrznych wrzosowisk. 


Przy wjeździe do Suwałk kolejny pech, łapię gumę. Czyżby pancerne opony okazały się za mało pancerne na suwalskie bezdroża? Dopompowujemy na tyle żeby dojechać do miejsca noclegu. Śpimy w bursie szkolnej, niedaleko dworca, w wyjątkowo mało urodziwej dzielnicy. Dziura w dętce okazuje się być od strony obręczy - czyli jednak nie wina opony, ufff. 


Podczas spaceru chwila ochłody, nad miastem przechodzi intensywna letnia ulewa. 


Stara cześć Suwałk ze swoją niską zabudową, szerokimi ulicami ma dużo charakteru miasta z zaboru rosyjskiego. 


Miasto powoli odkrywa swoje piękno. 


Porządnie głodni i strudzeni odkrywamy niesamowity lokal Rozmarino. Za nieciekawą fasadą kryje się szereg podwórek tworzących zakamarki i miejsca na stoliki. Nie dość, że klimatycznie to jeszcze smacznie. Będąc w Suwałkach koniecznie. 


O zachodzie słońca na dworcu w Suwałkach. Sprawdzamy dojazd i możliwości przejścia na peron. Jutro ostatnia prosta kolejowa. 

piątek, 27 lipca 2018

Włóczęga 2018 dzień dwunasty

Czyli na styku granic. 


Poranek nad Hańczą pochmurny, ale ciepły. Najgłębsze i jedno z czystszych jezioro w Polsce ma mocno zarośnięte, kamieniste brzegi, trudno dostrzec jego urodę nie wspinając się na okoliczne wziesienia. 


W miejscowości Hańcza znajduje się tzw chałupa Klejmonta z 1880 roku, jest to drewniane obejście z domem krytym strzechą. Całość jest w zaskakująco dobrym stanie i w dodatku na sprzedaż. Można by tu zostać... 


My jednak jedziemy dalej w kierunku północnej granicy Polski. 


Ponieważ dzisiaj trzymamy się szlaku Greenvelo, po drodze mijamy takie sympatyczne miejsca przyjazne rowerzystom. 


Podziwiamy piękne widoki i cieszymy się asfaltową nawierzchnią pędząc z górki. 


Niestety dobre się kończy szybko i Greenvelo informuje nas, że właśnie czeka nas seria podjazdów. 


Docieramy do MORu przed trójstykiem granic, to pierwszy takie miejsce z toaletą - szkoda, że do tej pory jedyne. 


Trójstyk granic i mój dzielny rower :) 
Sama się dziwię, że tak wiekowy sprzęt wytrzymuje ze mną i obciążeniem. 
Oczywiście obeszliśmy obelisk dookoła łamiąc zakaz wstępu na teren Federacji Rosyjskiej, a właściwie pas ziemi niczyjej. 


Prezkraczamy kolejną granicę - tym razem województwa Podlaskiego i Warmińsko-mazurskiego. 


Szlak prowadzi nas po śladzie rozebranej linii kolejowej. Trasa oprócz pięknych widoków oferuje łagodne wzniesienia. Pamiętając wspinaczkę w kierunku jeziora Hańcza tu wydaje nam się, że jedziemy po płaskim terenie. 


Mijamy kolejny MOR ze sprytnie ukrytą w drewnianej sławojce toaletą typu Toi toi. 


Dojeżdżamy do słynnych Stańczyków - wiaduktów kolejowych, dziś nieczynnych stanowiących atrakcję turystyczną. 


Wysokie na 36,5 m wiadukty wzniesione w początku XX w., robią spektakularne wrażenie. Co ciekawe tylko jeden z nich służył celom kolejowym, na drugim nigdy nie położono torowiska. 


Na parkingu żegna nas przesympatyczny kot. Przez chwilę mamy ochotę spakować go do sakwy. 


Ze Stańczyków kierujemy się na południe w kierunku Przerośli. 


Towarzyszą nam wciąż sielskie krajobrazy. 


Sama Przerośl to dawne miasteczko, dzisiaj wieś z rynkiem i fontanną, której można się wystraszyć. 

Przedostatni nocleg niestety nie pod namiotem. Jutro droga do Suwałk. 


czwartek, 26 lipca 2018

Włóczęga 2018 dzień jedenasty

Czyli gdzie w Polsce są góry. 
W kierunku jeziora Hańcza. 


O poranku budzi nas kurant z wieży klasztornej. Czas obejrzeć zabudowę klasztoru pokamedulskiego. 


Założenie nie pełno dzisiaj już funkcji klasztornych. Obiektem sakralnym jest jedynie kościół, pozostałe budynki pełnią funkcje muzealne i turystyczne. 


Dawne domki zakonników dzisiaj stanowią pokoje do wynajęcia. 


W podziemiach kościoła znajduje się krypta gdzie chowani byli zakonnicy. Do dziś można obejrzeć fresk przedstawiający taniec że śmiercią. 


Opuszczamy malownicze jezioro Wigry i nasz pięknie położony choć spartański camping. 


Jakby w odpowiedzi na brak kapelusza, chmury przed nami gestnieją i stają się ołowiane.


Na efekty nie trzeba długo czekać. Ulewa łapie nas w lesie i w jednej chwili jesteśmy mokrusieńcy. Chowamy się pod najbliższą wiatą przystankową. 


Letnia ulewa mija jednak równie szybko jak nadeszła i po chwili kurtki suszą się na sakwach. 
Im bliżej Suwalskiego Parku Krajobrazowego tym krajobraz bardziej zmienia się w pagórkowaty i porośnięty zielonymi i ukwieconymi łąkami. 


Rozstaje polnych dróg pachną koniczyną. 


Przecinamy drogę wojewodzką i niepostrzeżenie krajobraz z pagórkowatego zmienia się w górzysty. Nie przypomina to pojezierza a już z pewnością nie nizinę. 


Zmienia się również architektura, coraz częściej pojawiają się ceglane domy o pruskim rodowodzie. 


Zostaje nam ostatni odcinek drogi do jeziora Hańcza, wjeżdżamy coraz wyżej i wyżej. Otaczają nas rozległe łąki i pastwiska, gdzie pasą się wolno stada krów.


Czy to aby na pewno nie Bieszczady? 


W końcu poważnie zmachani pojazdami i nie ma co kłamać również wprowadzaniem rowerów trafiamy na nasz dzisiejszy nocleg - camping Na Młynie, tuż nad brzegiem jeziora Hańcza. 
Oglądanie jeziora jutro. Dzisiaj tylko spać.




Włóczęga 2018 dzień dziesiąty

Czyli same straty.


Senny poranek tuż nad jeziorem Sejny. 


Noc spędziliśmy na terenie Ośrodka Wypoczynkowego Królowa Woda. Specyficzne miejsce o klimacie rodem z filmu "Zapach psiej sierści". Najważniejszy jednak jest spokój i dobrze wyposażone sanitariaty. Do tego niewielka plaża i oswojone kaczki - świetne miejsce na odpoczynek. 


My jednak jedziemy dalej. Przejeżdżamy przez kanał Augustowski kierujemy się w kierunku dworca kolejowego. 


Przy dworcu zaczynają się pierwsze problemy. Przejście na drugą stroną torów jest możliwe kładką lub objazdem. Wybieramy to drugie nakładając drogi. 


Staramy się nie zgubić szlaku co jest prawdziwym wyczynem. Oznakowanie szlaku nie zgadza się z mapą a ta że wskazaniami GPS. W końcu jednak docieramy do kościoła w Studziennicznej. Wnętrze robi wrażenie - nie wiem jaki był cel obwieszenia porożem świątyni, ale widocznie jakiś był. W każdym razie wygląda to jak inspiracja do filmu "Pokot".


Jedziemy dalej szlakiem, który oznaczony jest w terenie jako Greenvelo zamienia się chwilami z R11. Prowadzi on teoretycznie wzdłuż kanału Augustowskiego, niestety nie możemy tego sprawdzić. Jedziemy przez gesty las, po drodze mijamy zagajnik sosnowy z wysokimi, prostymi pniami, które mogłyby służyć jako maszty. 


W końcu docieramy do otwartej przestrzeni i w miarę oznaczonego szlaku. 


Kanał Augustowski oglądamy z drewnianego mostku, który przejeżdżające samochody wprawiają w niepokojące drgania. 


Kanał Augustowski. 


Kolejna śluza - tym razem o nazwie Gorczyca. 


Jedziemy wzdłuż jeziora Serwy, przy brzegu kormoran wypatruje swojej zdobyczy, a my z niepokojem spoglądamy w górę. 


Dzięki wskazówkom rowerzystów ze Szczecina, znacznie skracamy sobie drogę do naszego celu. Mimo kałuży po niedawnym deszczu, bez obaw zapuszczamy się w gesty las Wigierskiego Parku Narodowego  Ze znajomymi nie spotkaliśmy się - my jechaliśmy po południowej stronie a oni po północnej kanału Augustowskiego. 


Wśród lasu otwierają się polany swoim charakterem przypominające Bieszczady. 


Niestety nic nie trwa wiecznie i na kolejnych nierównościach coś wystrzeliwuje z mojego roweru. Okazuje się, że jest to plastikowe "łoże", które umożliwia linkom ślizganie się po ramie, jednocześnie trzymając je w odpowiednim miejscu.
Udaje się to coś przymocować, niestety przerzutki są rozregulowane. 
Nie ma już czasu na naprawę mamy przed sobą jeszcze kawał drogi. 


W końcu docieramy do półwyspu i ścieżki, która mogą dostać się pod Wigierskiego klasztor tylko rowery i piesi. 


Przed nami dwie wieże klasztoru, cel naszej podróży. 


Pole namiotowe położone jest tuż nad brzegiem jeziora Wigry i u stóp klasztoru. 
Na miejscu orientuję się, że po drodze zgubiłam kapelusz - czarna rozpacz. Pozostaje nadzieja, że słońce będzie nas oszczędzać.


Jezioro Wigry jest wyjątkowo malownicze i ciche. 

Dobranoc. Jutro jezioro Hańcza.