sobota, 4 listopada 2017

rowerem za lisem 2017


Listopadowa złota jesień nie pozwala na weekendowe leniuchowanie. 


Odpowiadamy na wezwanie do świętowania bezkrwawego hubertusa - fantastycznej zabawy, która polega na poszukiwaniu lisich śladów - pomarańczowych wstążeczek - ukrytych w określonych miejscach. Na ostatnim z postojów do odnalezienia będzie lisica, a ten kto ją odnajdzie zostanie królem polowania.


Na leśnej polanie Białej - wciąż w granicach miasta - na zbiórce stawia się ponad 50 rowerzystów.


Poszukiwania ruszyły, tymczasem osamotnione rowery prezentują swoje wdzięki.


Nasze rowery po wakacyjnych trudach i codziennych miejskich potyczkach nie odpoczywają nawet w weekend.


W końcu przemarznięci ruszamy na dalsze poszukiwania lisich śladów. 


Kolekcja znalezisk na kolejnym postoju.


Chwila na rozmowę ...


... i w drogę.


Na kolejnym postoju widać długi peleton - tylu osobom chciało się wyruszyć w ten wyjątkowo słoneczny i przeraźliwie zimny dzień.


Skutki naszych poszukiwań - przepiękne jesienne słońce wśród buków i grabów.


Lisica odnaleziona. Jedyne akceptowalne łowy zakończone sukcesem.


Jeszcze tylko pamiątkowe zdjęcie nad Jeziorem Bartoszewskim ... 


... pamiątka należy się również rowerom.

To jeszcze nie zakończenie sezonu - do zobaczenia w mieście i poza nim :)

sobota, 30 września 2017

Eleganckie migawki


Wrześniowy księżyc zapowiada jeden z niewielu w naszym mieście przejazdów rowerowych pod hasłem Masy Krytycznej. A, że to jesień będzie elegancko.


Miło spotkać znajomych w eleganckim wydaniu.


Tym razem mamy szansę na drobne przekąski przed wyruszeniem "na miasto".


Elegancki Rowerowy Szczecin zorganizował loterię fantową. Jest więc sporo zamieszania przed planowanym wyjazdem.  


Elegancka jesień w pojedynkę.


I parami.


Zawsze jednak trzeba być na bieżąco.


Kolorowo i z uśmiechem.


Najważniejsze to akcent kolorystyczny.



Na plac Orła Białego docierają również najmłodsi.


Księżyc nad katedrą przypomina, że najwyższa pora ruszać.


Odbicie w szybie.


Zachód słońca i peleton.


Każda chwila jest dobra żeby zamienić dwa słowa.


Taka masa rowerowej elegancji robi wrażenie.


Szpinakowy pałac w jesienno-wieczornej odsłonie.


I to już koniec eleganckiej masy. Jest już ciemno i bardzo zimno - definitywnie żegnamy ciepłe dni i wieczory. Pora przywitać czapki i rękawiczki.

Do zobaczenia na miejskim szlaku.



osobno w mieście

Zatęskniliśmy za wodą, której w naszym mieście jest pod dostatkiem.


W drodze na Ostrów Grabowski mijamy statki zanurzone w zieleni. Więc gdzie ta woda? 


Jednak za następnym zakrętem widzimy już Parnicę i mijamy kosmiczny spodek, który dzięki temu że wylądował nad wodą został uratowany. Ten, który przysiadł w centrum Szczecina miał mniej szczęścia.


Zielona część Ostrowa Grabowskiego jest zamknięta dla obcych. Pozostaje nam pustynna łąka z lasem suwnic i dźwigów.


Uciekamy więc na południe na wyspę Pucką. Mijamy lokomotywownię i jej charakterystyczny kształt rozbijający szczecińską panoramę.


Wyspa Pucka to kolejny świat w mieście. Drzewa owocowe, warzywa i zwierzęta - mnóstwo owadów. Jesteśmy na wsi w centrum miasta wojewódzkiego. 


A skoro wieś to niezbędny jest punkt obserwacyjny.
Ten nazwałam lożą szyderców.

Pamiętajcie szczecinianie - takie rzeczy tylko w naszym mieście.




piątek, 18 sierpnia 2017

Odra



Dzień świąteczny w środku tygodnia. Poranne miasto śpi, a my wybieramy się na wypad kolejowo-rowerowy. Planujemy zobaczyć to co najbliżej, czyli to do czego zazwyczaj jest najdalej. Dzisiaj wybraliśmy trasę wzdłuż Odry.


Ponieważ nie mieliśmy jeszcze wycieczki bez przygód i tym razem koleje zapewniły nam poranną dawkę adrenaliny. Okazuje się, że kasa PolRegio nie sprzedaje biletów na rowery, gdyż ... nie wie ile i czy już jakieś rowery tym pociągiem jadą. Propozycja kupna samych biletów bez rowerów wydała nam się trochę śmieszna. Ratunkiem jak zawsze okazał się kierownik pociągu, który znając sytuację wypisał nam bilet bez dopłaty. Żeby było sympatycznie kierownik okazał się zapalonym rowerzystą, wiec oprócz kupna biletów odbyliśmy krótką pogawędkę. Oczywiście w całym pociągu jechały cztery rowery. 


Na miejscu okazuje się, że nie od razu ruszymy dalej. Lepiej zmieniać dętkę na początku podróży niż na końcu.


Przystanek Dolna Odra o poranku pachnie lasem sosnowym, a powietrze zapowiada upalny dzień.


Po krótkich, ale jednak poszukiwaniach dojeżdżamy do Krzywego Lasu, którego wstyd się przyznać ale do dziś nie widzieliśmy. Jeżeli chodzi o wrażenia... napiszę tylko tyle, że w obiektywie kamery i aparatu wszystko jest bardziej imponujące.


Wracamy przez przystanek kolejowy i główną drogę i kierujemy się na wschód. Niestety nie jesteśmy w stanie znaleźć żadnego z opisanych na mapie szlaków. A więc standardowo trochę z pomocą mapy, nawigacji w telefonie i na czuja jedziemy w kierunku Żórawi. 


Spodziewaliśmy się uporządkowanych dróg i miejscowości, a znaleźliśmy się w tajemniczej, zarośniętej chwastem okolicy. Niesamowity klimat pojedynczych gospodarstw i żywego ducha w okolicy, stare brukowane drogi wiejskie - sceneria jak z filmu grozy mimo, że to samo południe. 


Na wiejskich, przykościelnych cmentarzach przyjezdnych wita jedynie skrzypiąca klamka pamiętająca dawne czasy.


Pięknie zarośnięte bluszczem wejście do kościoła w Bartkowie zaprasza do chłodnego wnętrza. Drzwi są uchylone, ale nie dają się otworzyć... 


Pozostaje nam więc obejście kościoła. W części starego cmentarza zachował się jedynie jeden nagrobek - ośmioletniego chłopca, którego odejście opłakiwali zrozpaczeni rodzice. Uczucia nie znają granic.



Bocianie gniazdo na kościele w Wirowie przypomina nam warmińskie wsie gdzie każdy dom ma swojego biało-czarnego klekoczącego mieszkańca. 


W Gryfinie przejeżdżamy mostem, który pamiętam jako zamknięty z zakazem wstępu. Dzisiaj jedziemy w stronę granicy bez problemu i nawet nam przez myśl nie przejdzie jakakolwiek kontrola.


Grobla, po której biegnie droga między Odrą Wschodnią a Zachodnią  prowadzi przez Park Krajobrazowy Dolina Dolnej Odry. Aby zobaczyć krajobraz w pełnej krasie musimy jednak wznieść się wyżej niż poziom rzeki.


Na przykład na wieżę widokową usytuowaną już po niemieckiej stronie granicy. 


Rozlewiska Odry kryją w sobie miejsca lęgu i odpoczynku wielu ptaków i zwierząt, a tablica pod wieżą widokową opowiada o zbawiennym wpływie bobrzej działalności na tereny podmokłe i gospodarkę wodną. Mam nadzieję, że ta ostoja pozostanie w takim stanie przez długie lata, może uratuje ją brak drzew?  


Wysokość wieży widokowej widać dopiero przy spojrzeniu w dół.


Pierwszy raz jedziemy fragmentem szlaku Odra-Nysa i zastanawiamy się jak doprowadzi nas do polskiego szlaku. Mimo ostrzeżeń nie obawiamy się braku odśnieżania i kierując się niezawodnym oznakowaniem ruszamy w nieznane.


Jedziemy wśród szpaleru drzew w przyjemnym cieniu ogromnie wdzięczni tym, którzy zasadzili i pozwolili drzewom rosnąć. 


Szpaler drzew osłania podróżnych i tworzy wspaniały krajobraz. 


Szlak Odra-Nysa łączy się w najzwyczajniejszy sposób z polskim szlakiem Bielika, jednak rzut oka wystarcza aby rozróżnić starą drogę wiejską od nowej, albo może tylko niezadbanej...


Jedziemy więc w skwarze, wdzięczni za wspaniałą nawierzchnię, ale oślepieni słońcem.


Na polach zbierają się sejmiki żurawi. 


Jesień zbliża się nieubłaganie.


W Pargowie chwila wytchnienia przy romantyczne zarośnięty ruinach kościoła. To także jedna z miejscowości gdzie czas wydaje się płynąć innym, wolniejszym strumieniem.


Dalej w drogę i skwar. 


Przez Kołbaskowo przejeżdżamy częściowo chodnikiem, to jedyna luka w infrastrukturze rowerowej na naszej dzisiejszej trasie. Przez chwilę przyglądamy się zmotoryzowanym podróżnym. Każdy z nas ma w sobie coś z nomady - przemieszczanie się dla przemieszczania niezależnie od środka lokomocji, sprawia że odrywamy się od codzienności i żyjemy innym życiem. 


Chwila odpoczynku w cieniu przy drodze rowerowej. Niestety w hałasie, ale po palącym słońcu oddamy wszystko za skrawek cienia.

Do zobaczenia na szlaku :)