poniedziałek, 31 grudnia 2012

sylwestrowo rowerowo

Po długiej, nie tylko świątecznej, ale i chorobowej przerwie, ostatniego dnia roku wybieramy się na spacerek do lasku Arkońskiego i na Głębokie.


Nasze rowery wyciągnięte z piwnicy po ostatnich śnieżnych przebojach przedstawiają obraz nędzy i rozpaczy z naciskiem na rdzę. Mimo, że Mikołaj w tym roku był wybitnie rowerowy - sprezentował nam sakwy i bidony, po przed i świątecznych emocjach nie mieliśmy głowy do zadbania o nasze dwa kółka - w nowym roku obiecuję poprawę :)


Niestety jak na ostatni dzień grudnia jest wyjątkowo brzydko - ciepło, pochmurno i dopiero w lesie widać resztki zimy. Pozostałości zmrożonego śniegu zalegają także na ścieżkach pieszo-rowerowych co zmusza nas i pojedynczych pieszych, do lawirowania pomiędzy błotem a lodem. A, że na jednym i drugim bardzo łatwo się poślizgnąć jedziemy z z prędkością spacerującego żółwia. Syrenie stawy zupełnie pokryte lodem mimo, że od tygodnia temperatury dochodzą do 10 stopni powyżej zera.  


Przy Arkonce niespodzianka : nowy pawilon już oszklony. Dookoła chaos jak to na budowie, a on już w szkle i betonie. Gdyby tak nie zechcieli malować i chować surowego betonu ...


Razem z sosnami prezentuje się wyśmienicie.
Dojeżdżamy do Głębokiego - pusto, w Virdze przygotowania do wieczoru Sylwestrowego,  nic tu po nas - wracamy do miasta - tym razem ścieżką wzdłuż al. Wojska Polskiego. Po prawej mijamy jednostkę wojskową, tuż za jednostką droga prowadząca do budowanej ( już z poślizgiem ) hali widowiskowej, przy drodze zaś ścieżka rowerowa. 



Ścieżka nie dość, że z kostki betonowej, to jej krawężniki pozostawiają naprawdę wiele do życzenia. Wysokość zróżnicowana od 5 do 20 cm - na oko oczywiście, nie podjęliśmy próby podjeżdżania pod krawężniki po prostu szkoda nam było opon. Problem nie jest nowy - mój osobisty mąż zwracał uwagę instytucji zwanej oficerem rowerowym na ten problem już jakiś czas temu i jak widać reakcji nie ma. 


Wracamy. Po drodze oglądamy resztki polskiego przemysłu motoryzacyjnego - wzornictwo pierwsza klasa. 


A na zakończenie starego roku - romantyczna scenografia w jednym z ogródków na starym Pogodnie.
Szczęśliwego Nowego 2013 !

poniedziałek, 10 grudnia 2012

Miejski sport ekstremalny

Żeby było jasne już na początku - nie jestem fanką sportów ekstremalnych, wręcz przeciwnie mój ulubiony sposób spędzania wolnego czasu to 3x k ( kawa, książka i kanapa ) w porywach do 4 kiedy do tej rozrywki przyłącza się kot. 
Dzisiaj niestety okazało się, że dołączyłam do szerokiego grona ludzi potrzebujących adrenaliny aby przeżyć.  Otóż z czystego lenistwa wybrałam się rowerem, żeby załatwić drobną sprawę trzy ulice dalej - stwierdziłam, że iść będę 25 minut, a rowerem zajmie mi to góra 10 minut. No cóż, moja ulica dziś wyglądała tak :


Sporo wysiłku kosztowało mnie przepchnięcie roweru przez śnieżną breję, o przejechaniu ulicą nawet nie wspomnę. Jedynymi w miarę przejezdnymi miejscami były chodniki, niestety oddzielone od jezdni zaspami sięgającymi kolan przez które musiałam taszczyć rower. Widok rowerzysty w zaspie - bezcenny.


Widoki jak to na Pogodnie - bajkowe.
Sprawę załatwiłam - dojechałam mokra, ale cała. To jednak dopiero połowa sukcesu. Teraz muszę dosunąć do szkoły po moją pociechę.


Przed szkołą w nagrodę pięknie oświetlone i ośnieżone choinki.


Stojaki także ośnieżone, a nawet zasypane.


Rower w śniegu. Mam odrobinę dosyć, a jeszcze trzeba się dotaszczyć do domu.


W domu na osłodę czeka przesyłka z niespodzianką - książka od Polski na rowery gdzie mój blog ma swoje lustrzane odbicie :)


czwartek, 6 grudnia 2012

Śnieżne Mikołajki

Wstajemy w ponury grudniowy poranek, tymczasem za oknem ... niespodzianka.


Nasza codzienna droga do szkoły, pracy i miasta dziś wygląda bajecznie. Ponieważ samochód  stoi pod zaspą, a dziś w Książnicy Pomorskiej kiermasz książki za złotówkę postanawiamy - po raz pierwszy w życiu - wybrać się na sannę rowerem.


Z duszą na ramieniu biorę córkę na bagażnik, wydaję instrukcję awaryjnego zsiadania z roweru i jedziemy. Ślisko jak diabli, staramy się jechać chodnikiem, chociaż nasze chodniki są bardziej krzywe niż bruk na ulicy. 
W końcu udaje nam się z małym poślizgiem odstawić dziecko do szkoły. 
Jedziemy trochę śmielej i w związku z tym na pierwszym zakręcie leżę ja i rower ... ale jaki to był piękny ślizg :) 


Dojeżdżamy do pierwszej ścieżki rowerowej i niestety spełniają się nasze obawy - w naszym pięknym mieście ścieżek rowerowych się nie odśnieża, ponieważ rowerem zimą się nie jeździ.


W związku z powyższym jedziemy po białej połaci nie wiedząc co kryje się pod spodem i licząc ile rowerów przejechało przed nami ( podczas całej naszej wyprawy naliczyliśmy oprócz nas, aż dwa z czego jeden także zmierzał w kierunku Książnicy ).



Przysypany śniegiem modrzew przypomina, że to jeszcze jesień.


Ptaki Hasiora wzbijają się do lotu w zimowej szacie.


Tymczasem w miejscach fontann pojawiają się konstrukcje imitujące po zmroku strumienie wody. Co mają imitować plastikowe łabędzie ?  


Jasne Błonia - dzisiaj mroczne błonia.


Gołąb grzywacz granitowy pod pierzynką.
Docieramy do Książnicy odrobinkę zziębnięci. W środku czekają na nas książki i ciepła atmosfera, dzisiaj łowy były udane o czym pod koniec posta i po prawej :)


W drodze powrotnej wstępujemy na pasztecika przy ul. Wyszyńskiego - pasztecik niezły chociaż cena zwala z nóg - 2,90 zł. Wystrój i witryna samego lokalu pamięta lata 90-te i jest w takim stanie, że zastanawialiśmy się czy w środku jest remont, czy tam nikt od 10 lat nie sprzątał.
Posileni wracamy do domu, a po drodze mijamy zapomniane przez wszystkich ścieżki rowerowe - za słupem jest przejazd rowerowy.


Park im. K. I. Gałczyńskiego wita nas słońcem.


Zaczarowana dorożka.


Nasze oblepione śniegiem rowery. Moje opony są zdecydowanie letnie :)


W domku ciepło, grube skarpety i gorąca herbata, no i góra książek do opisania. Kaliber cięższy i lżejszy, najciekawsza wydaje mi się książka pochodzącej z Międzyzdrojów Britty Wuttke "Homunculus z tryptyku". Autobiograficzna historia urodzonej jako Niemka, a dorastającej jako Polka autorki w powojennej rzeczywistości małego miasteczka. Powieść doceniona w późnych latach 70, była tłumaczona na kilka języków. Autorka jest lekarką i po latach pracy w Szczecinie i dawnej NRD, przez lata mieszkała w Międzyzdrojach i działała jako lekarz. Polecam artykuł : Obywatelka Międzyzdrojów - Britta Maria Wuttke - pisarka i lekarz. Ciekawa historia i ciekawa osoba.





sobota, 1 grudnia 2012

Świetlista Masa Krytyczna

W ostatni listopadowy piątek świecimy z Rowerowym Szczecinem w Świetlistej Masie Krytycznej. 


Wielkimi krokami zbliża się zima, śnieg jeszcze nie pada, ale temperatura zbliża się do zera - ja  wdziewam pod kurtkę dwa swetry i jedziemy.


Na placu Lotników większość rowerzystów także opatulona, choć zdarzają się ( panowie ) w profesjonalnych obciślaczkach ... brrrr. 


Obstawa policji jakby skromniejsza, nie ma motocyklistów co niestety odbija się na komforcie naszego przejazdu przez miasto. Podczas wjazdów na ronda czy duże skrzyżowania bok naszego peletonu jest narażony na staranowanie przez co bardziej niecierpliwych kierowców.  Na szczęście Rowerowy Szczecin czuwał i aktywiści z trąbkami zapobiegali rozjechaniu słabszych uczestników ruchu.
Miasto w piątkowy wieczór wyglądało na wymarłe - tym razem jeździliśmy głownie Śródmieściem. Na ulicach pusto ( wszyscy już świętują Andrzejki ? ), a ci których spotykamy częstują nas niecenzuralnym słownictwem. Smutne to nasze miasto, a właściwie jego mieszkańcy.


Z powrotem na placu Lotników. Miało być przemówienie, ale megafon odmówił posłuszeństwa - zamarzł ? Co będzie zimą ?


Jeszcze tylko wspólne zdjęcie i umawiamy się na następną mikołajkową masę - będzie czerwonoczapiaście i  cukierkowo :)


Po masie szybciutko ( zimno ! ) jedziemy na małe zakupy, a nasze bicykle romantycznie przytulone czekają aż uzupełnimy prasę na weekendowe wieczory.


Wracamy do domu gdy zaczyna prószyć śnieg, w powietrzu już pachną święta.


Robię zdjęcia gdy nagle znikąd pojawia się kot. Jest w dobrym nastroju - co widać i wyraźnie po kolacji :) 
Kot jest zachwycony - my trochę mniej - wracamy do domu na herbatkę malinowską ( za pewnym redaktorem znanego radia :)).