Wstajemy w ponury grudniowy poranek, tymczasem za oknem ... niespodzianka.
Nasza codzienna droga do szkoły, pracy i miasta dziś wygląda bajecznie. Ponieważ samochód stoi pod zaspą, a dziś w Książnicy Pomorskiej kiermasz książki za złotówkę postanawiamy - po raz pierwszy w życiu - wybrać się na sannę rowerem.
Z duszą na ramieniu biorę córkę na bagażnik, wydaję instrukcję awaryjnego zsiadania z roweru i jedziemy. Ślisko jak diabli, staramy się jechać chodnikiem, chociaż nasze chodniki są bardziej krzywe niż bruk na ulicy.
W końcu udaje nam się z małym poślizgiem odstawić dziecko do szkoły.
Jedziemy trochę śmielej i w związku z tym na pierwszym zakręcie leżę ja i rower ... ale jaki to był piękny ślizg :)
Dojeżdżamy do pierwszej ścieżki rowerowej i niestety spełniają się nasze obawy - w naszym pięknym mieście ścieżek rowerowych się nie odśnieża, ponieważ rowerem zimą się nie jeździ.
W związku z powyższym jedziemy po białej połaci nie wiedząc co kryje się pod spodem i licząc ile rowerów przejechało przed nami ( podczas całej naszej wyprawy naliczyliśmy oprócz nas, aż dwa z czego jeden także zmierzał w kierunku Książnicy ).
Przysypany śniegiem modrzew przypomina, że to jeszcze jesień.
Ptaki Hasiora wzbijają się do lotu w zimowej szacie.
Tymczasem w miejscach fontann pojawiają się konstrukcje imitujące po zmroku strumienie wody. Co mają imitować plastikowe łabędzie ?
Jasne Błonia - dzisiaj mroczne błonia.
Gołąb grzywacz granitowy pod pierzynką.
Docieramy do Książnicy odrobinkę zziębnięci. W środku czekają na nas książki i ciepła atmosfera, dzisiaj łowy były udane o czym pod koniec posta i po prawej :)
W drodze powrotnej wstępujemy na pasztecika przy ul. Wyszyńskiego - pasztecik niezły chociaż cena zwala z nóg - 2,90 zł. Wystrój i witryna samego lokalu pamięta lata 90-te i jest w takim stanie, że zastanawialiśmy się czy w środku jest remont, czy tam nikt od 10 lat nie sprzątał.
Posileni wracamy do domu, a po drodze mijamy zapomniane przez wszystkich ścieżki rowerowe - za słupem jest przejazd rowerowy.
Park im. K. I. Gałczyńskiego wita nas słońcem.
Zaczarowana dorożka.
Nasze oblepione śniegiem rowery. Moje opony są zdecydowanie letnie :)
W domku ciepło, grube skarpety i gorąca herbata, no i góra książek do opisania. Kaliber cięższy i lżejszy, najciekawsza wydaje mi się książka pochodzącej z Międzyzdrojów Britty Wuttke "Homunculus z tryptyku". Autobiograficzna historia urodzonej jako Niemka, a dorastającej jako Polka autorki w powojennej rzeczywistości małego miasteczka. Powieść doceniona w późnych latach 70, była tłumaczona na kilka języków. Autorka jest lekarką i po latach pracy w Szczecinie i dawnej NRD, przez lata mieszkała w Międzyzdrojach i działała jako lekarz. Polecam artykuł : Obywatelka Międzyzdrojów - Britta Maria Wuttke - pisarka i lekarz. Ciekawa historia i ciekawa osoba.
Śnieg, jak widać, nie jest przeszkodą dla prawdziwych zapaleńców (my z mężem z kolei biegaliśmy wczoraj po "wyślizganych" Błoniach). Szalenie jestem ciekawa książki Pani Wuttke :)
OdpowiedzUsuńObiecuję recenzję :)
OdpowiedzUsuńOd dawna mam chrapkę na "Krainę Patalonków". Zazdroszczę! A wyprawa naprawdę godna podziwu!
OdpowiedzUsuńDziś mój kolega dał mi radę na zimę, a mianowicie, że nie ma sensu inwestowanie w jakieś specjalne, zimowe opony, bo i tak będę się ślizgać i tak, a ta zwykłych przynajmniej lżej się jeździ (dopóki się nie ślizga).
OdpowiedzUsuń