piątek, 20 lipca 2018

Włóczęga 2018 dzień czwarty

Czyli w krainie przyrody i życzliwości. 
Z wielkim niedosytem opuszczamy Białowieżę i obiecując powrót, ruszamy na podbój Podlasia. 


Przed informacją turystyczną stały bywalec lustruje okolicę. My dopytujemy o możliwość przejazdu przez słynną w mediach drogę Narewkowską. Niestety wbrew przekazów medialnym, drogą jest zamknięta dla ruchu, również rowerowego. 


Przed informacją trwa ostatni sprawdzian po wymianie wolnobiegu. Wszytsko gotowe - zatem w drogę.


Przydrożne krzyże znane z różnorodnych polskich krajobrazów tu przyjmują ciekawą, wspólną i zgodną formę.


W Teremiskach odwiedzamy otwarty dosłownie wczoraj Puszczański Punkt Informacyjny. 


Piękny stary dom, w którym można porozmawiać o puszczy z tymi, dzięki którym jest głośno w mediach ogólnopolskich zawsze kiedy ostatni europejski las pierwotny jest w niebezpieczeństwie. Warto zajrzeć przed wizytą w Białowieży, żeby uniknąć spotkania chociażby z nierzetelnym rowerowym punktem serwisowym - co mam w podróży odbije się czkawką. 


Nie możemy rozstać się z okolicami Puszczy i w Budach robimy kolejny przystanek. W starej zagrodzie mieści się agroturystyka jakich tu wiele, ale ta jedna umożliwia zwiedzanie własnego skansenu. Co prawda tylko jednej chaty i jej wyposażenia, ale kiedy przemiła osoba zaprasza wędrowca do odpoczynku pod jabłonią nie można odmówić. 


Jedziemy na północ i wciąż towarzyszy nam ostrzeżenie przed zubrem. 


W Siemianówce znajduje się piękna barokowa cerkiew, niestety jak wszystkie zamknięta poza nabożeństwami. 


Trochę uciekamy przed burzą, a trochę liczymy na ochłodę. 


Przez Zalew Siemianówka przebiega grobla będąca kolejowym przejściem granicznym z Białorusią. 


Zostawiamy główne drogi i zapuszczamy się w podlaskie bezdroża. Szukamy znalezionego przez internet noclegu podziwiając pięknie pofałdowane ziemię Wysoczyzny Białostockiej. 


Jaka spotyka nas niespodzianka kiedy za kolejnym zakrętem odkrywamy osadę, w niej boczną drogę i przedostatnią zagrodę... Czeka na nas serdeczna gospodyni, kawa z ciastem i nalewka własnej roboty. Oprócz przyjęcia jest też domek, który dostajemy w posiadanie wyposażony jak trzeba. Ale klimat wewnątrz mogę porównać do kazimierskiej Kuncewiczówki. Drewno, półki z książkami, obrusy i drewniane rzeźby autorstwa gospodarza. 


Kuchnia i wejście na poddasze.


W takim azylu mogłabym zostać nie tylko na dwa tygodnie. Bez internetu i zasięgu - prawdziwy detoks. 


Dobranoc Podlasie. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz