Zaczynamy naszą wyczekaną rowerową włóczęgę. W tym roku kierunek Podlasie i Suwalszczyzna. Aby dostać się do punktu początkowego musimy więc pokonać pół Polski naszym drugim ulubionym środkiem transportu.
Wyruszamy więc niedzielnym rankiem na spotkanie z Gombrowiczem. Ku naszemu zdziwieniu na peronie stoi już pociąg w kierunku Lublina, jednak po przedziale rowerowym nie ma śladu ... Po rozmowie z sympatyczną - i jak się okaże bardzo cierpliwą panią kierownik pociągu - wyjaśniło się, że jest to owszem pociąg lubelski, ale nie nasz. Nasz odjedzie za 10 minut z tego samego peronu i z tego samego toru. Po nas z tym samym problemem było z 20 osób, na co pani ze stoickim spokojem tłumaczyła różnicę. Pierwsza przygoda kolejowa zaliczona - czekamy na Gombrowicza.
Nasz pociąg okazuje się być przyjazny rowerzystom, a na pewno trzem. Dla większej ilości rowerów miejsca nie ma. Rozbiliśmy bank i jedziemy pławiąc się w luksusach.
Słońce i książka w pociągu. Czego chcieć więcej.
Siedlce są naszym pierwszym - jeszcze nie rowerowym przystankiem w podróży. Mamy za sobą już pierwszą awarię - mój rower skręcił nóżkę i został rowerem specjalnej troski. Zostawić go bez oparcia nie sposób.
Z przyczyn obiektywnych ilustracji fotograficznej nie ma, ale w okolicy naszej kwatery można spotkać takie oto perełki architektury drewnianej.
Siedlce maja swoje pola elizejskie co stanowi swego rodzaju przepowiednię dla zbliżających się sportowych emocji.
Czas posilić się po podróży. Z szerokiego wyboru dla bezmięzosowców pozostaje placek ziemniaczany z kiełkami buraka (...)
Ale czymże jest burak przy sportowych emocjach? Przy obiedzie w eganckiej i odpowiednio drogiej piwnej hali wytrzymujemy tylko do pierwszej połowy finału Francja - Chorwacja i uciekamy na świeże powietrze.
Oglądamy niestety tylko z zewnątrz siedleckie muzeum regionalne, które mieści się w dawnym ratuszu. Przepiękny i odbiegający od pozostałej zabudowy miasta, XVIII w. klasycystyczny budynek zwieńczony jest figurą atlasa zwanego tutaj Jackiem.
Światło na elewacji i odblask w kuli atlasa to ostatnia przed burzą chwila ze słońcem.
Dzień pierwszy kończymy tęczą i nadzieją, że tym razem prognozy pogody się nie sprawdzą. W przeciwnym razie czeka nas potop pod namiotem.
Vive la France! Trójkolorowi wygrali 4:2!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz