Aż trudno uwierzyć, jeszcze wczoraj czekaliśmy na odjazd z dworca widmo. Byłe miasto wojewódzkie, cel podróży turystów z całego świata, perła renesansu - z nieczynnym dworcem kolejowym bez możliwości kupienia biletu kolejowego.
Koleje podmiejskie i osobowe są bardziej przyjazne rowerzystom niż wszystkie dalekobieżne razem wzięte. A jeżeli kierownik pociągu ma doświadczenie z przewożeniem rowerów to jak widać nie ma ilości, która by się nie zmieściła.
Dojeżdżamy do miasta wojewódzkiego, miasta którego klimat jest mi bardzo bliski. Lublin ze swoją starówką i zabudową XIX wieczną, z trolejbusami tworzy tygiel wschodnich kresów w pigułce.
Jesteśmy tu tylko chwilę, ale warto zauważyć że infrastruktura rowerowa zarówno w Zamościu jaki i Lublinie jest na naprawdę dobrym poziomie. Jednocześnie korzystających z niej rowerzystów jest znacznie więcej niż w Szczecinie.
Opuszczamy Lublin kolejnym pociągiem osobowym. Niestety tym razem bez klimatyzacji. W Warszawie czujemy się jak kurczaki z różna.
Chwila przyjemności i spać. Jutro kolejny dzień walki z PKP.
Najpierw jednak warszawski spacer śladami filmów z lat dziecinnych - kto pamięta Pana Kleksa w kosmosie ten wie.
Saska kępa i jej modernistyczna zabudowa zachwyca. Do dziś modna dzielnica artystyczna, szczęśliwie w niewielkim stopniu zniszczona i przebudowana. Pozycja obowiązkowa podczas wycieczki do stolicy.
Przed nami zagadka i wyzwanie - odjazd z dworca bez wind i wpakowanie się do pociągu póki co opóźnionego pół godziny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz