W końcu zdecydowaliśmy się wykorzystać położenie naszego miasta i dogodne połączenie kolejowe ze stolicą Niemiec. Sobotnim świtem stawiliśmy się na dworcu, zapakowaliśmy rowery i w drogę.
Ze Szczecina kursują bezpośrednie pociągi do Berlina, całodobowy bilet dla pięciu osób kosztuje 30 euro, a opłata za przewóz roweru to 5 euro.
.
Pociąg kończy bieg na stacji Gesundbrunnen. Mimo sierpnia jest przejmująco zimno. Czas opracować plan działania.
Przyjmujemy kierunek Fernsehturm - tam z pewnością napijemy się gorącej kawy.
Jadąc na południe Brunnenstrasse po raz pierwszy dzisiaj spotykamy się z historią. Dawną linię muru wyznaczają dziś tylko symboliczne stalowe pręty, a mural na ścianie budynku przypomina o tych, którzy próbowali przejść na drugą stronę.
Jadąc w kierunku Alexanderplatz nachodzi mnie pierwsza rowerowa refleksja. Poruszamy się głównie ulicą, a ścieżki rowerowej najczęściej nie ma lub pojawia się tuż przed skrzyżowaniem. Ruch mimo sobotniego poranka jest spory, a mimo to w obcym mieście czujemy się pewniej niż u siebie ... Nikt nie trąbi, nie przepycha się i nie pogania.
Po drodze mijamy stację roweru miejskiego - nie jest to jednak jedyna wypożyczalnia w mieście. W poszczególnych dzielnicach funkcjonują małe wypożyczalnie, a cena wynosi 8 -12 euro na dzień.
Alexanderstrasse. Nie wyobrażam sobie tej sytuacji w Polsce.
Alexanderplatz. Tu nie ma ruchu samochodowego, jest za to tramwaj, stacja kolejowa i mnóstwo turystów pieszo i rowerem. Wypijamy gorącą kawę w towarzystwie wszędobylskich wróbli i ruszamy dalej.
Chociaż nie mieliśmy tego w planach, jej kopuła przykuła naszą uwagę i przyjechaliśmy obejrzeć z bliska - mowa o Nowej Synagodze. Zniszczona podczas Nocy Kryształowej i zbombardowana w 1943 r. została odbudowana. Dzisiaj pełni funkcje sakralne i kulturowe - jest siedzibą Centrum Judaizmu w Berlinie.
Siła oddziaływania tego budynku to nie tylko imponujący wygląd. Historia i przesłanie płynące z tablic umieszczonych na elewacji jest czytelne nawet dla nie znających niemieckiego. To wszystko potęgowało jeszcze odizolowanie synagogi od ulicy i patrol policji stale pełniący straż przed wejściem. Bardzo to smutne szczególnie w tak multikulturowym mieście.
I na zakończenie jeszcze ostrzeżenie dla rowerzystów. To chyba jedyne miejsce w Berlinie gdzie pozostawienie roweru grozi jego konfiskatą.
Berlin to miasto tysiąca klimatów. Jedziemy Friedrichstrasse - ulicą, która zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Wielkomiejski ruch i tętno stolicy, turyści i berlińczycy, markowe domy towarowe i sklepiki z pamiątkami. Dla mieszczucha to raj.
Friedrichstrasse dojeżdżamy do Chekpoint Charlie - dawnego posterunku granicznego pomiędzy Berlinem Zachodnim a Wschodnim. Dawniej ostatni punkt przed strefą NRD dzisiaj atrakcja turystyczna przyciągająca tłumy. Za jedno euro można uwiecznić się w towarzystwie miłych żołnierzy.
Ulice pełne są turystów, taksówek, autokarów i ... rowerzystów.
Pomimo tego komunikacyjnego chaosu nie ma żadnego problemu z poruszaniem się rowerem.
Po miejskich atrakcjach odpoczywamy w jednym z wielu berlińskich parków.
Kolejny punkt programu i spotkanie z historią. Płyta lotniska Tempelhof otwarta dla mieszkańców stanowi miejsce wypoczynku i rozrywki. Nie ma możliwości zwiedzania budynków lotniska, ale z daleka można obejrzeć jeden z amerykańskich samolotów zwanych "rodzynkowymi bombowcami", które zaopatrywały ludność Berlina Zachodniego.
Podczas wietrznych dni pas startowy jest idealnym miejscem na puszczanie latawców. I na sprawdzenie możliwości rowerzysty ;)
Wracamy w kierunku centrum uroczą Akazienstrasse w dzielnicy Schoneberg pełną kafejek, sklepików i księgarni.
Jednak największe wrażenie robi wnętrze ośmiokątnej nawy powstałej w miejscu zburzonego podczas działań wojennych kościoła. Zarówno kolorem wnętrza, którego nie oddaje zdjęcie jak i ciszą tak odmienną od miejskiego zgiełku.
Czas wracać. Jeden dzień poświęcony na Berlin to stanowczo za mało.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz