Tak wygląda wyczekany prezent komunijny, który dziś właśnie przejdzie próbę ognia - a raczej błota i piachu. Mamy ambitny plan dojechania do rezerwatu Świdwie i zjedzenia tam kiełbachy pieczonej nad ogniskiem.
Pierwszy niezbyt długi odcinek pokonany bez problemu, dla podniesienia morale - lody na Głębokim.
Humory dopisują - a nuż dopisze szczęście i na patyku będzie napis wygrałeś :)
Drugich lodów nie było. Ruszamy tradycyjną trasą w kierunku Tanowa. Ścieżką rowerową z nieprzyjemnym wąskim gardłem w Pilichowie gdzie samochody - nie tylko osobowe - wyprzedzają "na lusterko". Z podniesionym ciśnieniem i poziomem adrenaliny raźno dojeżdżamy do Bartoszewa, gdzie opróżniamy część naszych zapasów.
W dalszą drogę ruszamy przez las. Droga jest piaszczysta, przejazd ułatwił nam trochę wczorajszy deszcz, który utwardził leśne dukty. Niestety mokry jest nie tylko piach, grunt oddaje dużo wilgoci co bardzo lubią owady. Dojeżdżając do łąk otaczających Świdwie musimy opędzać się od much, a gryzący w oczy i odstraszający owady dym z ogniska staje się marzeniem.
O dziwo przy samym Świdwiu owadów jest niewiele, być może za sprawą wzmagającego się wiatru. Z przykrością stwierdzam, że polana z miejscem na ognisko popada w lekką ruinę. Zaniedbane wiaty i walące się zadaszenia przy wjeździe do rezerwatu nie przedstawiają miłego widoku. Z braku przygotowanego drewna do palenia ogniska co bardziej pomysłowi użytkownicy zrywają strzechę z zadaszeń przy polanie.
Nie zważając na otoczenie rozpalamy niewielkie ognisko - na większe nie ma szans ani drewna. Posileni i uwędzeni idziemy w kierunku wieży widokowej.
Dojście do brzegu jeziora Świdwie jest zamknięte co nie powstrzymuje prawdziwych miłośników przyrody przed przechodzeniem przez płot.
Na wieży. Luneta działa tylko w pionie nie sposób obejrzeć całego jeziora, ale w jednym pasie można obejrzeć cały ekosystem od trzcin do trzcin.
Widoki są przepiękne, jednak gołym okiem nie sposób dojrzeć mieszkańców rezerwatu.
Tymczasem pod wieżą ... międzyszuwarowa autostrada.
Tajemnicze coś wyłowione z klarownej wody okazało się piękną muszelką - niestety była zamieszkała wróciła więc do swojego naturalnego środowiska.
Wracamy w kierunku Tanowa przemierzając dalszą część przylegającej do Świdwia łąki.
Po ułatwionej próbie piachu czekała nas prawdziwa próba błota, kto się zatrzymał ( tak - ja ) miał do wyboru lądowanie w kałuży albo skok w pokrzywy. Straty wyniosły: cztery mokre buty, jedna poparzona noga i sześć piszczących hamulców.
Po odegraniu utworu piszcząco-trzeszczącego i wydłubaniu błota z rowerów ruszamy dalej. Blisko wioski Węgornik spotykamy pasieki wędrowne - mam nadzieję, że wszystkie pełne i będzie można cieszyć się pszczelimi pysznościami.
Z Tanowa długa prosta do domu, tylko te chmury na horyzoncie ...
Udało się !
Dotarliśmy bez problemów, rowery i rowerzyści spisali się na piątkę. Jechaliśmy z trzema licznikami, każdy pokazywał co innego ... wg średniej arytmetycznej pokonaliśmy 45,910 m. Pierwsze koty za płoty - witajcie wakacje !
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz